ONA:

Długo zastanawiałam się jak zacząć dzisiejszy wpis. Czy od dzikiej radości, bo przecież udało mi się spełnić kolejne marzenie, czy może od suchej dawki informacji pt. „Kto? Co? Gdzie?”. Ale zacznę z jeszcze innej strony. Zacznę od gustu. Bo wiecie, z gustem jest tak, że każdy ma swój. Nieważne jaki – ważne, że jest. To odróżnia nas od tych wszystkich życiowych ameb, łazików, których celem jest tylko przeżycie kolejnego dnia. Widzicie, mój gust jest dość „eklektyczny”. Z jednej strony okazuje się, że mam solidne, progresywne pociągi, co uświadomił mi Dejw, z drugiej – liczy się dla mnie tak naprawdę tylko Queen i jakbym miała do końca życia tylko jednego zespołu, byłby to właśnie ten. Ale mam kilka „obszarów” muzycznych, które sprawiają, że po prostu – jestem szczęśliwa. Czy liczy się coś więcej?

Właściwie mogę powiedzieć, że wychowałam się z muzyką z lat 90. Kojarzy mi się ona z absolutnym dzieciństwem, beztroską, z dwoma kucykami na głowie i różowymi rajtami na tyłku. Do dziś sięgam po nią z nieukrywaną radością. Nie nudzi mi się – mimo upływu lat. I niezależnie, czy to bardziej Bon Jovi z „Always”, czy Snap! z „Rythm is a dancer” – uwielbiam ich wszystkich! A podczas gorących, wakacyjnych imprez muzyka z tamtych czasów jest po prostu jedyną sensowną opcją.

Kiedy dowiedziałam się o 90Festival, zorganizowanego w ramach obchodów 20 urodzin Radia Bielsko, stwierdziłam, że nie ma opcji, muszę tam być. Ale wiecie – takie absolutne MUSZĘ!!! Wychodzę z założenia, że marzenia, jakiekolwiek by one nie były, trzeba spełniać przy pierwszej okazji. A skoro w mojej okolicy organizowane jest takie wydarzenie, grzechem byłoby nie skorzystać. Dejw zdobył dla nas wejściówki dla mediów w tym photo pass, więc podniecenie sięgało zenitu na długo przed festiwalem. Ale w końcu nadszedł ten upragniony dzień – sobota, 19 lipca (swoją drogą, to dzień urodzin Marudy), a my ruszyliśmy do Bielska…

Impreza odbyła się obok hali pod Dębowcem. Koncert prowadziła – bardzo fajnie zresztą – Paulina Sykut-Jeżyna wraz z Łukaszem Luszczakiem z Radia Bielsko. Kiedy my dotarliśmy na miejsce, od razu rzuciła nam się w oczy rewelacyjna organizacja – żadnej spychologii. Każdy wiedział co ma robić – zaczynając od parkingowych, którzy kierowali zgrabnie ruchem, na paniach od akredytacji skończywszy. Mina mi totalnie zrzedła, kiedy zobaczyłam kolejkę pod wejściem, ale na całe szczęście nasza wejściówka pozwalała na wejście od drugiej strony. Już abstrahując od tej całej części VIP, z darmowym żarciem, piciem, drinkami, z miejscami siedzącymi tuż obok sceny, ja najbardziej cieszyłam się z tego, że mogłam być w fosie pod nią, mając rewelacyjne pole do popisów fotograficznych, no i z backstage’u też nas nikt nie wypraszał… I kiedy na scenie pojawili się prowadzący, by zacząć całą imprezę, nie wiedziałam, czy mam tańczyć i skakać, śpiewać, czy fotografować. Żeby więc nie być stratnym – robiłam to wszystko!

Imprezę rozpoczął koncert 2 Brothers on the 4th floor i szczerze przyznam, że ich twórczość znałam najsłabiej. Jedynie „Dreams” potrafiłam skojarzyć z tym holenderskim zespołem. Ale dali czadu. Des’ray w wysokich szpilach zagrzewała publiczność, która początkowo nieśmiało, ale z czasem coraz bardziej oddawała się rytmom. Następnie na scenie pojawił się Mr. President, moim zdaniem największe rozczarowanie tego Festiwalu. Porzucił gdzieś swoje stare koleżanki, wymieniając je na jedną. I nie zgadniecie… „Coco Jambo” mimo swojej pełnoletności, nadal jest ich flagowym singlem. Szkoda tylko, że w liderze już dawno temu umarł duch prawdziwego frontmena, bo to, co robił na scenie, krążyło pomiędzy rozpieszczoną księżniczką a znudzonym życiem budowlańcem. Mnie nie porwał zupełnie. Następnie na scenie pojawiła się Alexia. Kiedy zobaczyłam ją jeszcze przed koncertem pomyślałam, że czas jest wobec niej bardzo łaskawy. Porzuciła ciemne włosy na korzyść twarzowego blondu, zupełnie nie straciła młodzieńczego wigoru, który był „wtedy” jej znakiem rozpoznawczym, a na scenie szalała! Głosisko ma nieziemskie. To, co ona wyprawiała z mikrofonem powinno raz na zawsze uciąć wszelkie spekulacje, że gwiazdy „tego typu” ciągle walą z plejbeku. Gęsia skórka totalnie! Alexia naprawdę dała czadu! Potem na widzów czekała mała przerwa, podczas której zaprezentowano pokaz sztucznych ogni – mnie to nie rusza za bardzo, ale ludziom się podobało. Ja liczyłam na szybki koniec fajerwerków, bo totalnie wyczekiwałam na kolejne występy, w tym moich absolutnych ulubieńców. No i pojawili się! Toni Cottura wraz z resztą Fun Factory. No i powiem Wam, że stanęli oni na wysokości zadania. Bielska publiczność dosłownie jadła liderowi z ręki. Jak chciał żeby skakali – skakali. Jak chciał, żeby śpiewali – niczym dyrygent prowadził ich przez kolejne dźwięki. Widać było, że ten występ daje im mnóstwo radości. Biegali po scenie, tańczyli, wyszli nawet do tłumu. Vengaboys, zespół „najmłodszy” na tej imprezie miał ułatwione zadanie, bo Fun Factory przetarli mu szlaki. Grupa z Holandii pojawiła się w cekinach, ruch sceniczny typowy dla tamtych „wymogów”, trąciło to trochę groteską, ale to naprawdę nie było ważne. Próbowałam wspiąć się na wyżyny moich umiejętności matematycznych by „mniej więcej” oszacować ile członkowie Vengaboys mogą mieć obecnie lat, bo to, co wyprawiali na scenie było rewelacyjne. Flirtowali z publicznością, tańczyli, śpiewali – kicz był tu niezbędnym elementem. Wydawać by się mogło, że te kilka godzin plus niemożliwy żar, lejący się z nieba, zwycięży, a na finałowych występach późnym wieczorem zostaną ci najtrwalsi, a tu klops! Ja już tego przed ostatniego koncertu wprost nie mogłam się doczekać. I w końcu pojawił się ON. W złotym gajerze, z ciągle tą samą energią, z pozytywnym przesłaniem i wielką ochotą na to, by dać po prostu dobre show. Jeden i jedyny, niesamowity, niepowtarzalny – kwintesencja muzyki z lat 90. – Dr Alban. Wiecie, że on ma 57 lat? W Patrząc na jego popisy na scenie w życiu bym nie powiedziała, że to prawda… Całą imprezę zamykał DJ Quicksilver, który nie miał łatwego zadania, bowiem typowo didżejski set organizatorzy pozostawili na koniec, kiedy ludzie powoli zaczynają się rozchodzić, bo noc i zmęczenie, ale i on dał radę.

Wiecie co mnie totalnie rozwaliło? Mimo tych wszystkich lat, ludzie nadal kochają tę muzykę. Ba! Sami artyści żyją jak jedna, wielka rodzina, bez zbędnego divowania i pawich piórek w tyłku. Rozmawiali, witali się serdecznie, a podczas koncertu Dr Albana wielu z nich pojawiło się ponownie, by wraz z tłumem – a wierzcie mi,  ludzi było bardzo, bardzo dużo, jeszcze raz odśpiewać na całe gardła „It’s my life”.

Podsumowując: ja naprawdę jestem zachwycona. Było nam o tyle „łatwiej”, że mieliśmy zupełną swobodę. Wiem, że ludzie narzekali na kolejki i organizację, ale myślę, że tak jest po prostu zawsze, niezależnie czy to Woodstock, Open’er, czy 90Festival, który ponoć w przyszłym roku również wystartuje i będzie miał 2 dni. W głowie układam sobie moją set listę. Czy było idealnie? Nie, bo to przecież niemożliwe. Nie da się zadowolić w 100% tłumu, nie ma na to szans. Ja jestem zadowolona, absolutnie zachwycona! Udało mi się spełnić marzenie, nafociłam się jak szalona, darłam ryło pod sceną i zastanawiałam się, czy nie zaprosić Tony’ego i Albana na jakąś małą wódeczkę do domu.

Poważnie, odliczam dni do kolejnej edycji, a Was zapraszam do galerii zdjęć. Na naszym fanpejdżu znajdziecie również kilka filmików z koncertów (ale wybaczcie jakość, to tylko smartfon).

[inpost_galleria thumb_width=”200″ thumb_height=”200″ post_id=”5774″ thumb_margin_left=”3″ thumb_margin_bottom=”0″ thumb_border_radius=”2″ thumb_shadow=”0 1px 4px rgba(0, 0, 0, 0.2)” id=”” random=”0″ group=”0″ border=”” show_in_popup=”0″ album_cover=”” album_cover_width=”200″ album_cover_height=”200″ popup_width=”800″ popup_max_height=”600″ popup_title=”Gallery” type=”yoxview” sc_id=”sc1406024123460″]