ONA:

Już sam tytuł mówi wiele o tym dziele – „Mordercza opona”. Jak to cholernie abstrakcyjnie brzmi! Ale potem zdajesz sobie sprawę z tego, że kiedyś powstał film o rekinach wypadających z tornada, bo przecież wszelkie krwiożercze bobry, ryjówki, węże i pająki już były. A tu opona! Zresztą, mam wrażenie, że w odróżnieniu do tych wszystkich innych filmów – ten jest na serio, mimo, że jest SKRAJNIE dziwnie.

Mogłabym zaryzykować stwierdzeniem, że „Mordercza opona” to produkcja, która naprawdę potrafi zainteresować, a budowa tego filmu o dziwo trzyma w napięciu. Ale po kolei.

Dwa krzesła, potem kilka więcej. Samochód, który wjeżdża w każde z nich. Z bagażnika wychodzi facet. Jacyś ludzie dostają lornetki i mają oglądać film. Film „na żywo”, niby udawany, niby całkiem na serio. A potem gdzieś z piachu otrząsa się główna bohaterka – opona. Zaczyna turlać się. Tu najedzie na plastikową butelkę, tu na jakiegoś skorpiona. Ze szklaną butelką ma problem, więc zaczyna się trząś i siłą – hmmm, no właśnie, siłą czego? Zdolności kinetyczne? Ukończony kurs zmuszania rzeczy do wybuchania? W każdym razie – butelka po browarze była jej pierwszą „ofiarą”. Potem był królik, ptak, przypadkowy facet na stacji benzynowej. Chwila napięcia i boom – głowa wybucha. A ci, z lornetkami, oglądają… Tylko czy oni oglądają „jeszcze” film, czy już dzieje się coś poza scenariuszem?

Zacznę od zalet. „Opona” wciąga, intryguje i budzi zainteresowanie. Jest tam jakaś historia, która mocno obnaża typowe, ludzkie zachowania. Jest tu też fajny klimat, charakterni aktorzy i bardzo specyficzna muzyka.

To może teraz wady… No cóż. Ten film jest o oponie, której pragnieniem jest zabijanie. Rozumiecie? Opona, która chce zabijać. Nie zwierzę, którym może kierować instynkt. Nie żadne zombie, czy po prostu jakiś tam psychol. Opona. Przerobiona ropa. Bieżnikowana, chociaż nie wiadomo jakiej firmy. Jak mocne dragi trzeba brać, by wymyślić coś takiego? Co następne? Wściekłe miksery? Wkurwione taczki? Pragnące krwi krzesła ogrodowe? Ja rozumiem, to kino klasy B. Ba, to bardzo dobre kino klasy B, ale – ja pierdole – OPONA?

Ale nadal twierdzę, że to wytwór bardzo artystyczny, metaforyczny, a tą oponą mógł być każdy. Bo hej, mi się marzą takie umiejętności psycho-kinetyczne.

ON:

„Niepoprawny, wykręcony, oryginalny”. Takie trzy hasła pojawiają się na okładce „Morderczej opony”. Jeśli ktoś nie miał wcześniej okazji spotkania się z tym gumowym bytem, to ostrzegam go teraz. Lepiej nie wkraczaj na tę ścieżkę.

Na środku bezdroży, w pustynnych rejonach Stanów Zjednoczonych, leży sobie opona. Przez lornetki obserwują ją widzowie, grupa różnych osób, które chcą poznać historię tego bytu. Gumowy twór podnosi się z piachu i nieśmiało zaczyna się toczyć. Pierwsze „kroki” są niepewne, zachwiane, ale już za chwilę zaczyna „raczkować”, później swobodnie się kulać. Opona dziwi się światem, ale jej chęć poznawania jest jednocześnie napędzana chęcią destrukcji. Najpierw opona gniecie pod swoim ciężarem plastikową butelkę, później chce zniszczyć szklane opakowanie, ale nie ustępuje ono gumowatej istocie. Opona zbiera się więc w sobie i przy pomocy zdolności psychokinetycznych, czy jak je tam zwał, rozsadza butelkę. Potem robi to samo z małym króliczkiem, z którego zostają tylko flaczki.

Opona kieruje się w pobliże ludzkich siedzib. Tutaj zaczyna zbierać krwawe żniwa. Mieszkańcy kładą się trupem, ponieważ moc opony pozbawia ludzi głowy – dosłownie. Nie wiedząc dlaczego doprowadza ona do takiego stanu rzeczy. Mordami zaczyna interesować się się lokalny szeryf. Ten sam, który pojawia się na początku tego tworu. Stara się on złapać oponę, by zapobiec kolejnym morderstwom.

W filmie tym absurd goni absurd, a abstrakcyjny pomysł na zabójczą oponę przestaje być nowatorski, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z naprawdę nijakim dziełem. Równie dobrze zamiast opony mógł by się pojawić wielki kondon. Stop! Przecież był już wielki cycek strzelający mlekiem. Pamiętacie? Ja tak. Ma go na swoim konie Woody Allen. Tyle że tam absurd dało się jakoś wytłumaczyć, tu nie ma takiej możliwości.

Turlamy się więc przez 85 minut z tą oponą, dochodzimy do ostatniej sceny, a następnie zapominamy o tym badziewiu. Szkoda czasu na ten film.