Conarium – recenzja

Ostatnio pojawiło się kilka tytułów, które nawiązują swoją historią i klimatem do prozy H.P. Lovecrafta. Jakiś czas temu premierę miał świetny „Call of Cthulhu”, który pomimo kilku drobnych błędów jest pozycją naprawdę bardzo dobrą. Swoją drogą muszę napisać recenzję. Na początku 2018 roku pojawia się „Sunless Sea”, gra, która zaskakuje mechaniką i nietypowymi rozwiązaniami. Dziś jednak będzie o „Conarium” niezależnej przygodówce, którą stworzyło trzech pasjonatów z Zeotrope Interactive.

Straszy, ale nie nachalnie

„Conarium” wygrywa niesamowitym klimatem. Opowieść snuta przez twórców czerpie garściami z Lovecrafta. Wszystko dzieje się w latach 30 ubiegłego wieku. Wcielamy się w postać Franklina Gilmana, który wraz z grupą innych naukowców prowadzi badania na biegunie południowym. Tam w niewielkiej bazie analizują to, jak wiele może znieść ludzki umysł. Tam też poznajemy tytułowe „Conarium” urządzenie, które podważa granice natury. Wszystko idzie bardzo dobrze do pewnego momentu. Jak to bywa w takich sytuacjach, coś musiało pójść nie tak. Przecież wiadomo, że podważanie porządku świata nie wychodzi nam na dobre. Franklin budzi się wiec na stacji badawczej, ma ogromne dziury w pamięci, nie wie, co się stało z resztą ekipy i jak doszło to obecnej sytuacji. I tutaj zaczyna się mistrzostwo twórców. Podobnie jak w prozie Lovecrafta, tak samo tutaj nie mamy nic podanego na tacy.

Eksploracja kolejnych pomieszczeń, zbieranie notatek, zdjęć, zapisków pozwala na lepsze poznanie naszej historii. Co by nie mówić jest to gra przygodowa, w której faktycznie możemy zginąć, ale zdarzyć się to może dosłownie dwa albo trzy razy. Pomimo tego cały czas trzyma nas taka niepewność. Przeczucie, że za drzwiami coś będzie, a zza rogu wyskoczy jakiś stwór. Wszystko jest takie na pogranicza jawy i snu, świetnie oddaje to klimat całej opowieści.

Eksploracja oraz zagadki

„Conarium” jest przygodówką z widokiem pierwszoosobowym, a co za tym idzie bardziej czasem przypomina „symulator chodzenia”, jednak fragmenty opowieści powplatane pomiędzy jej kolejne części zagadki sprawiają, że gra daje dużą przyjemność.

Wszystko jest zbalansowane, nie ma dłużyzn, łamigłówki są bardzo logiczne i raczej nie sprawią większej trudności osobom, które mają przynajmniej niewielkie doświadczenie z grami tego typu. Nie brakuje tutaj logiki, więc obejdzie się bezsensownego biegania i szukania rozwiązań.

Graficznie i muzycznie nic nie brakuje

Udźwiękowienie gry jest na niezłym poziomie, nie mam tutaj żadnych zastrzeżeń do dubbingu. Wypowiadane kwestie są zrozumiałe i dobrze nagrane. Klimat zapewnia także muzyka, która potrafi czasem doprowadzić nas do palpitacji serca. Autentycznie są momenty, w których dźwięki narastają, dosłownie eksplodują, a potem następuje cisza i wtedy „BUM” podskakujemy na fotelu. Jedynie, co można zarzucić grze te jej długość. Bez poradnika jej przejście zajmuje około 3-4 godzin.

Z drugiej strony, po co sztucznie przedłużać rozgrywkę? No właśnie przywalić się mogę jedynie do sekwencji z łodzią podwodną, bo trwa 7 minut i tak naprawdę można było ją spokojnie skrócić. Nie jest to gra wyjątkowa, wnosząca coś nowego do gatunku, ale trzeba przyznać, że wielbiciele Lovecrafta będą zachwyceni.

Tagi: Conarium – recenzja, recenzje gier, gry recenzje, blog marudzenie, marudzenie, blog popkulturowy, blog recenzencki