ON:
Już jutro oficjalna premiera „Back Home” Daniela Spaleniaka, młodego muzyka pochodzącego z Kalisza, a mieszkającego w Łodzi. Miałem możliwość przesłuchać ten album na chwilę przed premierą i mówię Wam, że to naprawdę dobry kawałek muzyki. Nie miałem okazji poznać debiutanckiego „Dreamers”, a z najnowszej płyty wcześniej widziałem tylko teledysk do „Back Home” z gościnnym wokalem Katarzyny Kowalczyk z Coals. I tak naprawdę to wystarczyło, żebym poczuł potrzebę bliższego „zakolegowania” się z tym artystą.
Zacznę od strony wizualnej, ponieważ prosty, bardzo surowy digipack, odzwierciedla także to, co zawiera krążek. Muzyka Daniela jest bowiem chłodna i właśnie taka surowa, ale nie brakuje tutaj klimatu i nastroju. „Back Home” to droga, opowiadająca kolejne historie podróż, przepełniona melancholią i nostalgią. Słuchając albumu na myśl przychodzi mi amerykańska pusta autostrada, gdzieś tam pośrodku niczego lub też skandynawskie, zamglone wybrzeże. Ezoteryczność jest częścią tego dzieła. Słychać to bardzo dobrze od samego początku. Już wprowadzające do krążka „Intro (I’m falling down)” rozpieszcza nas bajkowością dźwięków. Jest bardzo „amerykańskie” i idealnie odnalazłoby się jako kompozycja do filmu obyczajowego. Daniel Spaleniak układa swoją muzykę warstwami. Wokal, gitara, perkusja, gdzieś z tyłu sample lub klawisze. Każdy element ma swoje miejsce, ale to jego głos i gitara są głównymi przewodnikami. Świetnie słychać to w „Dear love of mine”, „Take a walk and never come back” oraz tytułowym „Back Home”. Chociaż w tym ostatnim ważny też jest rytm oraz wspomniane wokalizy Kasi Kowalczyk. Fenomenalny jest też „Lair’s Blues”, który gdyby bardziej go rozbudować, wpasowywałby się idealnie w klimat „Moon on ice” – utwór, który wiele lat temu stworzył Yello. To podobny mroczny klimat, tyle że Daniel na swojej płycie zdecydował się na dużo spokojniejszy ton.
Amerykańskość „Back Home” wydaje się wręcz namacalna we wszyskich czysto gitarowych utworach, np. w „Moment for myself”, gdzie artysta po prostu staje się narratorem przy ognisku, który swoje słowa okrasza muzyką. To wszystko ma naprawdę niesamowitą siłę i chociaż bardzo spokojne, to wypełnione jest energią.
„Back Home” hipnotyzuje, po prostu po założeniu na uszy słuchawek odcinamy się od świata zewnętrznego i zaczynamy praktycznie 40 minutową podróż gdzieś tam, gdzie cichnie cały zgiełk, a codzienność nie ma znaczenia. To płyta warta uwagi.