David Scarfe - Księga dzikości - recenzja1

Moim zdaniem, ta książka powinna pojawić się w każdym domu. Serio. To takie vademecum z podpowiedziami, jak radzić sobie w sytuacjach, w których tradycyjne metody mogą zawodzić. Poza tym, ta książka zachęca, by wyjść z domu, z bezpiecznej przystani, w której mamy wszystko, co potrzebne i zaznać dzikości. Bo ta dzikość w fantastyczny sposób może wpłynąć na nasze życie. I to prawda. Poznałam to na sobie.

David Scarfe – Księga dzikości – recenzja

Odkąd dołączyłam do grona prywatnych przedsiębiorców, nie mam czegoś takiego jak urlop. Na dodatek pracuję z domu. Rozumiecie. Wszystko dzieje się na jednej przestrzeni. I tak, ma to ogrom plusów, ale przychodzą takie momenty, kiedy już nie mogę wytrzymać.

Wtedy woła mnie dzikość. Do dzikości wiele nie trzeba. Na ogół najważniejsze są wygodne buty, odpowiednie ubranie i plecak z potrzebnymi rzeczami. Nawet cel nie jest ważny. Możesz po prostu zatrzymać się w jakimś miejscu i po 15 km pieszo zrozumieć, że właśnie minęło pół dnia.

„Dzikość jest koniecznością” – tymi słowami autor wita nas w swojej książce. Bo to prawda, coraz trudniej o dzikość, której coraz bardziej potrzebujemy w codziennym życiu.

Scarfe rozpisuje się o szukaniu skarbów, o tym jak obserwować chmury i co takiego te obserwacje mogą nam dać. O tym, by patrzeć w gwiazdy. Przysięgam Wam: to naprawdę działa, jeśli na randce wieczorem mówicie „Ej, a tam jest Kasjopea!”. Mi się bardzo podobała część o biwakowaniu. Dla takiego laika, jak ja, to gotowy przepis z listą rzeczy, które należy zabrać ze sobą, gdy chce się spędzić noc w hotelu z milionem gwiazdek.

Moim zdaniem ta książka jest świetnym punktem zapalnym. Czytając ją chcesz to wszystko przeżyć na własnej skórze i właśnie o to chodzi. Zatem czas obudzić dzikość!

Tagi: David Scarfe – Księga dzikości – recenzja, książki recenzja, recenzje książek, marudzenie, blog popkulturowy, blog marudzenie, blog recenzencki