ON:
Pewien Francuz, Nicholas Chapel, wydał w 2008 roku debiutancki album. Facet jest multiinstrumentalistą i sam nagrał wszystkie partie oraz wokal i złożył to do kupy. Album nosił tytuł „Building An Empire”, a artysta ukrył się pod pseudonimem/nazwą Demians.
Płytę tę odkryłem niedawno i postanowiłem poszperać w sieci czego dowiem się na temat tego tajemniczego dla mnie projektu. Okazuje się, że o produkcji wypowiadał się w samych superlatywach bóg Steven Wilson. To trochę jakby na Francuza spadła jasność z nieba, a chóry aniołów zagrały na swoich trąbkach. Steven rzadko masturbuje się publicznie i to w taki sposób.
Co więc otrzymamy, gdy zabierzemy się za „Building An Empire”? Przede wszystkim 56 minut progresywnego grania, które jest mieszanką wielu ocierających się prog-stylów. Trochę tutaj klimatu „Abigail’s Ghost, trochę tu Porcupine Tree, trochę młodego Collinsa, ale znajdzie się tutaj miejsce na wokal jak z Creeda. Ważne jest to, że ta mieszanka nie przyprawia o mdłości, co lepsze – płyta jest kompletna, a żadna z kompozycji nie odstaje od innych.
„Building An Empire” otwiera „The Perfect Symmetry” ponad 9-cio minutowa spokojna podróż, która w pewnej chwili nabiera rozmachu. To chyba najlepsza „piosenka” na krążku. Górna półka progresywnych ballad. Ciężko znaleźć takie utwory, jednocześnie mroczne i melodyjne. Muszę przyznać, że to właśnie ten kawałek zahipnotyzował mnie na tyle, że skusiłem się na dalszą eksplorację. Nie zawiodłem się. „Shine” blednie przy „The Perfect Symmetry”, a kolejny „Sapphire” słusznie może kojarzyć się z amerykańskim rockowym graniem. Słyszę tam Creed, a może Alter Bridge, ale to przecież to samo. W momencie, gdy pojawiają się smyczki i drugi wokal, to naprawdę potrafią przejść ciary po plecach. „Naive” i następujący po nim „Unspoken” są braćmi. Pierwszy ostry, głośny, a drugi spokojny, wręcz usypiający. Wspólnie tworzą ponad 10-cio minutowy twór. „Temple” jest za to najbardziej melodyjnym dziełem z tego krążka. Spokojny, pełen melancholii i podobnie jak pierwsza ścieżka – bardzo hipnotyzujący. „Building An Empire” zamyka 16 minut przepełnionych piaskiem. „Sand” jest jak podróż przez pustynię. Z jednej strony ziarna spokojnie usuwają się spod naszych stóp, a za chwilę rozpoczyna się burza złożona z dźwięków. Spokojna wycieczka staje się targającym nasze ciało pyłem, złożonym kawałków nut. Jest to jednak zupełnie inne wyprawa, niż ta znana z „TICK TOCK” od Gazpacho. Nie oznacza, że ten utwór jest zły, o nie. Tyle, że Norwegowie mieli na pustynną podróż cały koncept-album, a Nicholas Chapel musiał zmieścić się w kwadransie.
Życzę wszystkim twórcom takich debiutów. Płyta Francuza jest kompletna i dojrzała, poza tym ma swój klimat i widać, że facet wyrabia sobie swój styl. Super widzieć nowego gracza na światowej, progresywnej scenie.