ON:

To było miesiąc temu, a dokładnie 15 października. Wtedy to pierwszy raz usłyszałem „Living In The iWorld” zespołu Plastic. Był późny wieczór, pogoda za oknem raczej wprawiała w nastrój zadumy, deszcz lekko siąpił, a księżyc schował się za ciemnymi, nocnymi chmurami. Bajeczny klimat do słuchania polskiej elektroniki. Przyznaje się, że mój pierwszy kontakt z najnowszym dziełem Plasticów nie zakończył się pełnym odsłuchem. Zatrzymałem się na piątej, a może szóstej ścieżce i nastąpiła blokada. Podobnie było u mnie podczas walki z fenomenalnym albumem AbbyFriends and Enemies”, który po prostu musiał odleżeć swoje.

Tutaj było tak samo. Minęło kilka, może kilkanaście dni. Powiedziałem sobie: tytułowy kawałek jest fenomenalny, kolejne nie były złe, dam im jeszcze jedną szansę. Pamiętam, że znów zasiadłem do nocnej pracy. Zaopatrzony w dwie butelki burna, słuchawki i wysokiej jakości ciasteczka energetyczne, oddałem się dłubaniu przy projekcie. Zanim jednak zacząłem pracę odpaliłem na nowo „Living In The iWorld”. Czas płynął sobie swoim torem, ja oddany projektowi nawet nie wiedziałem kiedy płytę przesłuchałem pierwszy raz i, że zrobiłem to ponownie kolejne dwa razy. Okazało się, że puszczona w tle muzyka idealnie wpasowała się w nocne prace. Energetyczna, dynamiczna i skoczna wraz z burnem uratowała mnie przed snem. Kolejnego dnia raz jeszcze zabrałem się za album grupy Plastic i pozwoliłem się zabrać w ukochane przeze mnie rejony elektronicznej muzy, okraszonej dźwiękami disco lat 80-tych, a także gitarami, których nie powstydziłby się nie jeden rockowy zespół. Po tych odsłuchach stwierdzam, że najnowsze dzieło grupy jest naprawdę wyjątkowo dobre. Trochę całą anglojęzyczną kompozycję niszczą trzy ostatnie utwory zaśpiewane po polsku, ale to moje subiektywne zdanie.

Co w takim razie ma do zaoferowania nowemu słuchaczowi „Living In The iWorld”? Przede wszystkim różnorodność dźwięków i stylów. To taki muzyczny koktajl, który powinien zasmakować wielbicielom wysublimowanych smaków. Ta płyta nie jest łatwa w odbiorze. Pomimo wielu nadających się na hity, a co za tym idzie single kawałków, to nadal dość hermetyczne dzieło. Tytułowy, długi, trwający prawie 9 minut utwór, zaczyna się dziwacznymi klawiszami, werblami i brudną gitarą. To trwające ponad dwie minuty intro zostaje przerwane wokalem Agnieszki Burcan, i zaczyna się faktyczna zabawa. W cholerę tutaj pozytywnej energii. Pod względem muzycznym kompozycja ta kopie słuchacza w tyłek i każe wybijać mu bezwiednie rytm. Co tu dużo mówić – pomieszanie dyskotekowych klimatów z ostrym gitarowym graniem, daje nam porządnego klapsa. Dobry start, który ciężko zepsuć. Jeśli po przesłuchaniu pierwszej ścieżki nadal chcecie zostać z Plastic, to możecie być pewni, że zespół już was „kupił”. Dalej nie zawsze jest tak samo dobrze, ale na pewno wyjątkowo.

Ogólnie całość utrzymana jest w okołodyskotekowych klimatach, ale nie bądźcie zdziwieni gdy natraficie tutaj na filmową wręcz balladę „Long Way Home”, która z jakiś powodów przypomina mi dokonania Lany Del Ray. Na płycie znajduje się także czerpiący garściami z lat 80-tych „Another Day”. Co to za utwór, ehh… czapki z głów. Gdybym miał go do czegoś porównać, to muzycznie najbliżej mu do dokonań Support Lesbiens, a wokal Agnieszki staram się umiejscowić gdzieś pomiędzy młodą Madonną i Cindi Lauper. Warto także wsłuchać się „No Lullaby”, które ewidentnie kojarzy mi się z „Libertango” Grace Jones. Utwór na pewno jest wolniejszy od tego znanego z „Frantic” klasyka, no i inaczej się rozwija, ale core zostaje ten sam.

Living In The iWorld” jest dziełem bardzo udanym. Nie doskonałym, ale ukazującym, że na polskiej scenie muzycznej są zespoły, są wokaliści i instrumentaliści tacy jak Agnieszka i Paweł, którzy potrafią stworzyć płytę na światowym poziomie. Nie byłbym zdziwiony, gdybym usłyszał któryś z ich utworów w zagranicznym klubie. Mamy coraz to więcej towarów exportowych i Plastic jest na pewno jednym z nich. Dobry kawał grania.