Rise And Shine recenzja
Za „Rise & Shine” odpowiada małe studio, które ma dość dużą i rozdmuchaną nazwę – Super Awesome Hyper Dimensional Mega Team. Wiem, niezłe jaja. Okazuje się, że ekipa, która stoi za tą nietypową platformówką, zjadła zęby na graniu i wie, czego gracze tak naprawdę potrzebują. Nie są to rzucone na wiatr słowa. Podobnie, jak w przypadku „Rive”, mamy do czynienia z oldschoolem podanym w najlepszym wydaniu. To przepełniona skakaniem, strzelaniem, zagadkami i dużą ilością śmierci gra. Mimo swojego poziomu trudności, wciąga i daje ogromną satysfakcję.

Rise & Shine – recenzja

Pięknie i dość krótko

Zacznijmy od tego, że „Rise & Shine” jest diabelnie ładne. To jedna z tych gier, na które się patrzy z przyjemnością. Lokacje 2D są dopracowane, nie brak na każdej planszy ogromnej ilości szczegółów i drobiazgów. Dodatkowo, mechanika tego tytułu nie kuleje. To coś, co ostatnio rzadko się zdarza, nawet w przypadku tytułów 3xA. Jest też minus tego, że Super Awesome Hyper Dimensional Mega Team nie należy do największych i najbardziej znanych developerów – grę można bowiem skończyć w 3-4 godziny. Oczywiście, czekają nas powtórki, szczególnie jeśli ktoś jest hardcore’owcem i chce ukończyć tytuł bez utraty życia. Życzę powodzenia!

RiseAndShine_marudzenie

Historia pewnego chłopca i gadającego gnata

Rise to chłopiec, mieszkaniec planety Gemearth, który rzucony zostaje w wir strasznych, niebezpiecznych wydarzeń. Jego rodzinna planeta zostaje zaatakowana przez złe roboty. Wiem – brzmi śmiesznie, ale tak też trochę ma być. W zaatakowanym centrum handlowym Rise natyka się na umierającego, elfopodobnego bohatera, który obarcza go misją. Na pomoc ma mu przyjść Shine – gadający pistolet, który nie dość, że wystrzeliwuje setki, jak nie tysiące pocisków, to jeszcze konwersuje z chłopcem. Tak zaczyna się nasza podróż. Trzeba przyznać, że twórcy postarali się o to, aby doprowadzić słabszych psychicznie graczy do kurwicy. W tej grze nie ma miejsca na błędy. To takie „soulsy”, tylko że platformowe. No może trochę przesadzam, ale poziom trudności tego tytułu jest wysoki, czasami nawet bardzo.

Popkulturowa zabawa słowem i obrazem

Coś, na co warto zwrócić uwagę, to niezliczona ilość nawiązań do popkultury. To tak, jak we wspomnianym „Rive” – podczas rozmów, scenek, a także podczas przemierzania kolejnych plansz przyjdzie nam spotkać się z nawiązaniami do gier, ale nie tylko. Już nawet umierający bohater, który daje nam gnata, jest postacią puszczającą oczko do gracza. Czy nie tak wyglądali nasi bohaterowie podczas sesji, np. „Shadowruna”? To sympatyczne i czasem aż sami się do siebie uśmiechniemy, gdy zadamy sobie sprawę z tego, jak dużo popkultury nas otacza.
RiseAndShine marudzenie

Krótko, ale zacnie

Jak wspominałem, „Rise & Shine” można ukończyć w 3-4 godziny. To krótko, ale z drugiej strony poziom trudności i sama historia rekompensują taką długość zabawy. To bardzo dobra produkcja, jedna z lepszych, w jakie przyszło mi ostatnio grać. Przy okazji, to też przykład na to, że nie trzeba wielkiej kasy i teamu, aby zrobić coś świetnego. Warto zagrać, szczególnie, jeśli lubicie strzelanie i skakanie.

Tagi: Rise & Shine – recenzja, gry, xbox one, recenzja, blog popkulturowy