Świąteczny dyżur – Adam Kay – recenzja
Z medycyną mam tyle wspólnego, że wiem, gdzie jest wątroba (nie oszukujmy się: jako fanka wina powinnam wiedzieć co to tak boli z boku brzucha), że nie można mieszać antybiotyków z alkoholem oraz, że jest coś takiego jak „rezerwa jajnikowa”, bo ja już po prostu jestem w tym wieku.
Będzie bolało
Natomiast z autorem książki „Będzie bolało” czuję jakąś tam „więź”, chociaż on kompletnie nie wie, kim jestem.
Adam Kay urodził się 12 czerwca – ja trzynastego. Nasza ścieżka życiowa była dość wcześnie zaplanowana. On został lekarzem, ja nauczycielem. I myślę, że i jego, i mnie zawód mocno… zawiódł.
Kay pracował jako lekarz, obrazując swoje doświadczenia w pierwszej książce „Będzie bolało”, która jest i przezabawna, i refleksyjna. Jest gorzka, ale uśmiechniesz się czytając ją, bo autor ma świetny dowcip. Ci wrażliwsi mogą poczuć się dotknięci. Ja – kwiczałam z zachwytu.
I boli nadal
Nie ma się zatem czemu dziwić, że gdy pojawiła się kolejna część – „Świąteczny dyżur”, postanowiłam zatopić w niej ząbki.
Książka absolutnie mnie zachwyciła. Autor ma świetny styl, który uchyla rąbka tajemnicy, jak to wszystko wygląda z perspektywy lekarza. Jest bardzo zabawnie, ale jest też przerażająco. Nam, pacjentom, z perspektywy bólu, choroby, strachu – cała służba zdrowia jawi się inaczej, niż lekarzom, którzy w tym piekiełku muszą pracować. Momentami jest ciężko i pesymistycznie. Momentami trudno się dziwić, dlaczego autor wybrał taką, a nie inną ścieżkę dla siebie i po prostu porzucił fartuch. Raz rżysz ze śmiechu, raz jesteś przerażony.
Krwiste mięsko
Książka jest krótka, ale treściwa. W sam raz na przyjemny wieczór. Kay obdziera ze złudzeń ten zawód, pacjentów, a wszystko w towarzystwie świątecznego blichtru.
Pozycja obowiązkowa!