ON:
Jedni kochają hotdogi, a inni kanapkę z pastą jajeczną bez jajka. Jedni lubią smak potu na skórze kochanka, a inni romantyczny spokojny sex. Każdy z nas jest inny i każdy ma inne marzenia. Niezależnie jakie one by nie były, to warto do nich dążyć, biec i łapać je, nawet jeśli wymykają się z naszych rąk.
Gdy na koncie pozostaje Ci 132 dolary możesz zrobić dwie rzeczy. Usiąść i zapłakać lub postarać się o kredyt. Idziesz do banku, gdzie wszyscy traktują cię z góry, a Ty czujesz się zażenowany tym, że musisz prosić o jałmużnę na założenie ostatniego, mającego prawo się udać, interesu. Z 7000$ dostajesz 700$ i z tym rachunkiem zaczynasz swoją podróż w nieznane. Twoim marzeniem jest sprzedawać zdrową żywność, nie jakieś krojone parówki, przyrządzone ze świniaka, posiekanego wraz z korytem i drugim kumplem świniakiem. Chcesz przygotować coś, co ludzie zjedzą ze smakiem i powiedzą, że chcą więcej i wrócą po więcej. Zaczynasz liczyć budżet, podliczać zakupy. Najpierw kupić wózek, z którego sprzedasz towar, później ekologiczne sztućce i papier do pakowania kanapek, na końcu składniki, które są droższe, ale część pieniędzy z ich sprzedaży idzie na dobre cele. Po prostu Ci zależy. Nie masz wszystkiego w dupie, starasz się.
Pierwszy dzień w nowej pracy. Wstajesz rano, robisz pyszne kanapki z rzeczy, których nazw nawet nie potrafi wymówić, pakujesz je w ten ekologiczny papier, wsadzasz do wózka i jedziesz do parku. Tam tracisz dzień nie sprzedając ani jednego produktu. Gdy wracasz z podkulonym ogonem spotykasz kolesia, który kupuje od Ciebie kanapkę i jest nią zachwycony, to daje Ci trochę nadziei, nadziei na to, że może jednak jurto coś się poprawi. I jakoś zaczyna się kręcić, trochę darmowych próbek pomoc znajomego i jest lepiej. Kanapki zaczynają się sprzedawać, ludzie doceniają zdrowe smaki. Na dodatek wśród kupujących pojawia się dziewczyna, która mogłaby być tą jedyną. Teraz wystarczy tylko wszystkiego nie spieprzyć.
Wiesz jak to jest, życie to dziwka, zawsze coś. Chcesz być dobry i uczciwy, a ktoś zawsze to wykorzysta. Masz miękkie serce, musisz mieć twardą dupę. W tych momentach chcesz się nawalić, wyrzygać na cały świat, mieć wszystko daleko, tak jak świat ma Ciebie. Jedni na tym etapie kończą i już nie zawracają, a Ty? Co Ty byś zrobił? Zastanawiasz się co zrobiłeś źle, a może po prostu jesteś nieudacznikiem?
Jeśli chcecie się dowiedzieć dlaczego film zowie się „Szczęśliwy poeta”, to poświęćcie mu 85 minut, bo naprawdę jest to niezła, niezależna produkcja.
ONA:
Tak jak nie każdy film z gatunku „komercyjna sensacja” musi mnie zachwycać, tak nie każdy film z gatunku „ambitniejszy” musi mnie odrzucać. Kilka dni temu wpadło mi w łapki dzieło, które jest inne, niż te, które na ogół oglądałam. Jest proste, wręcz prostolinijne (nie mylić z prostackie) i sympatycznie ciepłe. To jeden z filmów, który ujmuje i powoduje, że po ciele rozlewa się milusi napływ uczuć, takich bardzo pozytywnych.
Opowieść filmowa zaczyna się w momencie, kiedy to Bill stara się o kredyt na nowy biznes. Plan jest prosty: zdrowe, pyszne jedzonko, sprzedawane z wózka, w porze lunchu. Nie żadne hambacze i hot dogi, tylko smaczne, organiczne jedzenie. Pan zza biurka najpierw jęczy i stęka, że sytuacja finansowa naszego głównego bohatera jest dość nędzna, ale w końcu oferuje mu coś na kształt „pożyczkowej zapomogi”, bo to jakieś strasznie marne pieniądze były. Ale udaje się. Bill ma wózek i dzień zaczyna od zrobienia zdrowych kanapek, sałatki jajecznej bez jajka, do tego orzeszki, czipsy z warzyw i wiele innych takich. Pakuje wszystko w papier, w torebki, a potem do wózka i jedzie do parku. Pierwszy dzień jest dość ciężki, ale spotyka kilka osób, które znacznie wpłyną na jego dalsze poczynania „zawodowe” i prywatne.
Wkrótce „Szczęśliwy Poeta”, bo tak nazywa się jego zdrowy kramik z jedzonkiem, jest na ustach sporej części miasta. Wszyscy zachwycają się smakołykami, które dzień w dzień przyrządza Bill, ale ten wcale nie robi się bogaty. Tu da komuś kanapkę za darmo, tu dorzuci coś od siebie do zamówienia, a do tego dochodzi jeszcze dług u poprzedniego właściciela wózka na żywność, który trzeba spłacić. Wszystko kosztuje, więc Pan Kanapka zaczyna się staczać. A co robi ktoś, kto chce sprzedawać jedzenie i szybko zarobić? Idzie w hot dogi, bo ta bułka z parówką i kapką musztardy nawet jak kosztuje 1 dolara, to i tak większość z tej kasy to marża. I tak człowiek, który instruował ludzi jak zjeść dobrze i zdrowo, zaczął wpychać im najgorsze ścierwo z mechanicznej obróbki, wypełnione chemią i spulchniaczami. Za całego dolara.
„Szczęśliwy poeta” to film wyjątkowy. Jest bardzo prosty, a bohaterowie są zwykli. Każdy orze jak może – jeden ma ideały, drugi dorabia sobie przy pomocy dealerki, a trzeci żyje z tego, co dostanie. Nie ma jednego przepisu na sukces, ale zaangażowanie i wiara w powodzenie – potrafią zdziałać cuda. Nie spodziewajcie się tu wartkiej akcji, bystrych dialogów – główny bohater przez większość czasu porozumiewa się głównie przez różne formy „Mhm” albo „Yeah”. Ale to tak metaforyczna przygoda, że smętność dopieszcza ją. To jest obraz przepełniony „zwykłością” ale – paradoksalnie – bardzo niezwykłą. Bo zrobienie takiego prostego filmu, który przykuje uwagę i poruszy – nie jest łatwe.
To świetny pomysł na wieczorne leżenie pod kołderką. Najlepiej niedzielne, akurat przed nowym tygodniem. Albo inaczej – jeśli potrzebujesz motywacji i kopa w dupę, by coś spróbować zrobić dla siebie. Bo ludzie, moi drodzy, dzielą się na tych typu kanapka od „Szczęśliwego poety” i na tych, którzy są parówą w bułce za jednego dolca.