Jest pierwsza w nocy, właśnie skończyłem seans „The Outsider” z Jaredem Leto w roli głównej. Film bardzo przewidywalny, a jednocześnie niesamowicie niesprawiedliwie oceniony. Nieprawdopodobna historia, jaką podaje nam Martin Zandviler, a za którą stoją John Linson i Andrew Baldwin, nie przekona do siebie purystów tradycji japońskich, a jedynie wielbicieli czegoś nowego. Jest to współczesna baśń dla dorosłych, która ma przełamać stereotypy i pokazać, że czasem ktoś obcy jest bardziej oddany ideom niż ludzie w nich wychowani. „The Outsider” to kino dobre, któremu warto dać szansę.
The Outsider – recenzja
Czasy się zmieniły. Staliśmy się do bólu poprawni politycznie. Sramy pod siebie, by nie urazić innych grup społecznych i osób o innych korzeniach. To, co kiedyś wydawało się dla nas śmieszne lub patrzyliśmy na to z przymrużeniem oka, teraz jest nieodpowiednie. Kiedy czytam, że pojawiają się głosy, które mówią, iż zdarzenia pokazane w filmie nie są prawdopodobne, że w Yakuzie nie może być miejsca dla „Gaijina”, przypominam sobie postać Williama Adamsa, który został doradcą shoguna. Wiadomo, to trochę inne czasy i inne realia, ale nadal. Pójdźmy dalej. Nikt nie przyczepił się do tego, że Takeshi Kitano pokazał w „Brother” Yakuzę jako zlepek narodowościowy, któremu było bliżej do prawdziwych „rodzinnych” więzi. Rodzina ta, to jest inna. Nie możemy mylić Yakuzy z Zaibatsu, a tych ze zwykłym corpo. To zupełnie inne grupy. W końcu Zaibatsu uważane jest za przemysłową klikę, majątek pod rządami jednego nazwiska, rodziny.
Kiedy zaczynamy seans „The Outsider”, nie wiemy do końca, jak zakończy się ta opowieść, kolejne minuty zaś sprawiają, że albo zrezygnujemy z seansu, albo zakochamy się w świecie wykreowanym przez scenarzystów i reżysera. Ja dałem się oczarować. Szukając kina poświęconemu Yakuzie, musimy zadowolić się kinem Kitano lub pozycjami sprzed dziesięciu, dwudziestu lub nawet trzydziestu lat. Oczywiście sam Kitano nie jest ojcem tego typu kina, jednak jego „Sonaitene” czy wspomniany „Brother” są klimatycznie i bardzo surowe, pasujące do opowiadanej w nich historii. Gdzieś w tym wszystkim pojawiają się amerykańskie akcenty, jak w „The Yakuza” Sydneya Pollacka, czy „Czarnym deszczu” Ridleya Scotta. Pokazanie tamtejszej mafii w inny, bardziej amerykański sposób pozwalał widzowi zrozumieć honor, jakim kierowali się Japończycy. „The Outsider” jest też właśnie taką wersją opowieści o zaklętym kręgu japońskiej mafii. Dlatego, z braku pozycji poruszających ten temat, stwierdziłem, że dam szansę dziełu ze stajni Netflixa.
W „The Outsider” nie mamy do końca nakreślonych ram czasowych. Wiemy, że jest po II Wojnie Światowej, a główny bohater Nick (Leto) przebywa w japońskim więzieniu. Tam, zupełnie przypadkowo, ratuje życie współwięźniowi o imieniu Kiyoshi. Ten krok, a także kilka kolejnych decyzji, zadecydują o jego życiu. Nick jest małomówny, cichy, ale pod spodem, pod chudą, naciągniętą skórą twarzą kryje się dziki pies, który honor i oddanie „rodzinie” stawia ponad wszystko. Okazuje się bowiem, że dla niego poprzednie życie się skończyło, odciął się od niego jednym pociągnięciem noża. Kiedy towarzyszymy mu podczas dwóch godzin seansu, nie denerwuje nas jego postać. Małomówność staje się atutem, a jego „amerykańskie” gesty i słowa jeszcze bardziej podkreślają zderzenie dwóch światów i kultur tak sobie obcych.
Podoba mi się surowość tego obrazu, nie jest to poziom wspomnianego Kitano, czy też mistrza Fukasaku, którego „Battles Without Honor And Humanity” porównywalny jest do „Ojca chrzestnego” Coppoli. Jednak jest tutaj coś, co potrafi zauroczyć – ciemne zdjęcia, ładnie pokazane kadry, niektóre ujęcia, np. scena w saunie lub ta, w której Nick biegnie spotkać się w barze z Kiyoshi. Drobiazgi na drugim planie potrafią nam wynagrodzić czas poświęcony „The Outsider”.
Dla mnie to kino dobre, z brakami, z głupstwem w postaci Gaijina w szeregach Yakuzy, ale nadal dobrze pokazane i opowiedziane. Nie szukajmy wszędzie poprawności, nikt nie powiedział, że jest to film na faktach, to nadal fantazja twórców. Przestańmy się czepiać i oddajmy się przyjemności oglądania. Szkoda bowiem wrzucać do kosza dzieło, które opowiada o Yakuzie, pokazuje pewne rytuały i jakie bije niejedną opowieść opartą na faktach.