The Ramona Flowers – Strangers - recenzja1

The Ramona Flowers – Strangers – recenzja

Jest początek 2019 roku, a ja nadal na uszach mam słuchawki, a w nich dźwięki z najlepszych moim zdaniem płyt 2018. Wśród nich jest świetny Roosevelt, czy zupełnie inny niż dotychczas Tesla Boy. Jednak nie ukrywam, że w czołówce jest „Strangers” od The Ramona Flowers. Płyta, która jest spójna i bardzo delikatna, jednocześnie przepełniona elektroniką i dźwiękami, które wydają się zupełnie nie pasować, do synth popu. Jednak całość jest zgrabna i tak idealnie dopasowana, że kolejne minuty z płytą sprawiają, że dajemy się porwać.

Dziewczyna o błękitnych włosach

Ramona Flowrers, to postać z „Scott Pilgrim vs The World” taka błękitnowłosa dziewczyna, którą chciał przekonać do siebie Scott. To właśnie ona stała się inspiracją do pięciu chłopaków z Bristolu, którzy stworzyli własną muzykę i swój styl. Może nie jest on do końca niepowtarzalny, ale wokal Steve Birda potrafi oczarować, a zapożyczenia z wielu „klasyków” lat 80 i 90 sprawiają, że mamy godnego następcę tamtych czasów. Nie będę rozpisywał się o poprzednim albumie, bowiem na niego też przyjdzie pora. Dla mnie ważny jest teraz „Strangers”, który króluje od kilku miesięcy na liście odsłuchów (sorry Roosevelt). Mam nadzieję, że Markus zrozumie.

„Strangers” nie jest koncept-albumem, ale wszystkie utwory opowiadają o związkach i miłości. O tym, że zapominamy o ważnych rzeczach, że nie widzimy tego, co mamy blisko, goniąc króliczka, który nie zawsze jest naszą nagrodą. Tytułowy kawałek „Strangers” jest tylko przedsmakiem całej tej podróży po związkach, a przede wszystkim po dźwiękach.

Wiele warstw

Wielowarstwowość utworów The Ramona Flowers jest niesamowita. Bo popatrzmy na to: zaczynamy od elektroniki i sampli, które są wręcz hipnotyzujące i trochę przypominają transowe dźwięki. Zaraz potem wstęp zmienia się w prosty, wpadający w ucho pop, ale nie brakuje tu klawiszy, a potem dostajemy rozwinięcie. Gitary, perkusja i świetny wokal Birda. To jednak nie koniec, za tym wszystkim jest tło, którego nie powstydziłby się niejeden artysta. Nie ma się dziwić, że utwór ten wleciał na singla. Jednak, dla mnie nie jest to najmocniejszy akcent tego albumu. Świetny krok, by najlepsze danie zostawić na później.

„Out of Focus” tłem przypomina mi Moth Boys od Spector. Kolejna piękna przepełniona elektroniką ballada, o tym że możemy się zakochać w osobach, które mamy przed oczami, a na które nie zwracamy uwagi. To porównanie do Spector nie jest przypadkowe, bowiem mamy tutaj podobne tempo, podobne tło. „Come Alive” to zaś Polarkais 18 w najczystszej postaci, szczególnie pierwsza część utworu.

No i dochodzimy do mojego faworyta „Ghost”. To, co dzieje się w warstwie muzycznej i wokalnej w refrenie, to czyste złoto. Czego tutaj nie ma? Chcecie R’N’B? Nie ma sprawy. Chcecie chórki z Wham!? Proszę bardzo. Potrzebujecie prostego rytmu, który wpada w ucho? Dlaczego nie? Ale to właśnie zaśpiewany i zaintonowany przez Birda tekst, wsparty wokalami z tyłu sprawiają, że to jeden z najbardziej czerpiących z popowej klasyki lat 80 utwór na tym krążku.

„Dramatist”, to bardzo spokojna ballada, która opowiada o tym, jak na pięć minut przed położeniem się spać zaczynamy rozmyślać o naszym życiu, przeszłości i tym, co mogliśmy powiedzieć w tych ważnych chwilach, gdy patrzyliśmy w oczy tej jednej, jedynej osobie. Na uwagę zasługuje szczególnie tło zaczynające się około 2 minuty. Takich zawodzących klawiszy nie słyszałem od czasów starych płyt No-Man.

Tak mniej więcej dochodzimy do połowy krążka, a przed nami jeszcze 6 utworów. Wśród których mamy świetny „Same Sun” z powtarzającymi się, nakładającymi się wokalami, czy też bardzo szybkie, energiczne „Seeing Double”. Te dwa kawałki powinny spokojnie wejść na single.

Takie albumy zdarzają się raz na kilka lat

Za co pokochałem „Strangers”? Za różnorodność dźwięków i idealne ich dobranie. To takie trochę pozbieranie najlepszych rzeczy z wielu utworów i zmiksowanie z nich nowego ciasta. Idealna przekąska, która nie jest za długa, czy też za krótka. Smakuje wybornie. To ciasto zmieszane w sposób perfekcyjny. Jak kiedyś zaśpiewali „Fury In The Slaughterhouse”

„It’s a sunny afternoon
I try to write a song
A little bit of this
And a little bit of that
On tape before it’s gone”

Czy czego chcieć więcej? Dla mnie „Strangers” od The Ramona Flowers, to pierwsza piątka albumów 2018.

Dodam na koniec, że „Numb Drank” to pejzaż, którego nie powstydziłby się sam Tim Bowness i to z czasów Loveblows and Lovecries.

Tagi: The Ramona Flowers – Strangers – recenzja, filmy recenzja, recenzje filmów, marudzenie, blog popkulturowy, blog marudzenie, blog recenzencki, recenzja muzyczna, recenzje płyt

Oficjalna strona zespołu

Strona na Spotify