ONA:
Nie wiem czy to przychodzi z wiekiem, czy z doświadczeniem życiowym, ale im jestem starsza, tym bardziej nie ma przede mną „świętości”: tradycje i zwyczaje są jedynie irytującą formą wmawiania mi jakieś „posługi” wobec dziedzictwa przodków. A jeśli ja chcę mieć swoje? Wiele rzeczy rozumiem. Miałam na studiach kapitalne zajęcia z genialną panią profesor, która opowiadała nam o tych wszystkich „zabobonach”, a ja słuchałam z otwartą buzią, bo to wszystko przypominało bajkę. Rozumiem, że ludzie potrzebowali tego, by sobie poukładać świat. Ale ja za to podziękuję…
Dlaczego o tym piszę? Bo właśnie oglądam film, który psuje mi głowę totalnie. Ja tę historię znała „o tyle, o ile”. Moje kumpele czytały książkę, na podstawie której została nakręcona ta produkcja, a ja gdzieś tam podsłuchiwałam, ale jakoś nigdy mnie nie ciągnęło w jej stronę. Tylko zbieg okoliczności sprawił, że chwyciłam za ekranizację. O czym tak tajemniczo piszę? Ano o historii Waris Dirie – czarnoskórej modelki, którą doświadczył tragizm rytualnego obrzezania, bo przecież kobiece ciało jest złe, dlatego należy go na maksa oszpecić… Tyle cierpień, a wszystko z powodu jakiegoś totalnie skretyniałego zwyczaju, jakieś popieprzonej tradycji, którą zamiast zdusić w zalążku, ciągle się praktykuje… Jakbyśmy byli dzikimi zwierzętami…
Historia Waris pokazana w „Kwiecie pustyni” porusza. Podejrzewam, że kobiety „przeżywają” ją zupełnie inaczej i właściwie nie ma sensu by zmuszać facetów do poznania jej. Przeplecione losy z nowego i starego życia głównej bohaterki to synonim walki o siebie, przeciwstawianiu się durnym obrządkom i dążeniu do lepszego życia… Z pełnym sukcesem, który czeka na nas na końcu historii, okraszonej ogromnym cierpieniem. Dowiadujemy się jak to się właściwie stało, że Dirie wylądowała w Wielkiej Brytanii, bez znajomości języka, bez obycia w miejskiej dżungli, z naiwnością małej dziewczynki. Kto jej pomógł? Kto ją wypatrzył? Jak to się stało, że stała się wielka, skrywając jednocześnie tak ogromną tajemnicę?
Mimo, że wiemy jak historia się kończy, ogląda się to ciężko. To dramat w pełnym tego słowa znaczeniu – jest smutno, jest wzruszająco, momenty chwytają za serce i jednocześnie jesteśmy totalnie wkurzeni, bo w głowie nam – ludziom, których szczęście życiowe polega na tym, że jesteśmy białymi europejczykami – się to nie mieści, jak można?! Ano – można… Ten film to przede wszystkim temat i to tu liczy się najbardziej. Sam sposób kręcenia nieco męczy, różnego rodzaju wstawki miksujące gatunki są bardziej z dupy, niż potrzebne, ale moje zaangażowanie było kompletne – od pierwszej, po ostatnią minutę. Według mnie warto go obejrzeć…
