Von Kaiser – Landline – recenzja
Ostatnie lata pokazały, jak bardzo tęsknimy za stylistyką i kulturą, lat 80. Filmy, seriale, płyty, wszystko nasiąknięte jest klimatem tamtych czasów. To właśnie melancholia oraz miłość do tamtego okresu wycieka z debiutanckiego albumu Landline amerykańskiego zespołu Von Kaiser.
Zamy to tylko z VHS
Wydaje mi się, że to, co działo się w latach 80 w USA, czy też Kanadzie było dla nas dzieciaków żyjących w postkomunistycznym, europejskim kraju bardzo niezrozumiałe, a jednocześnie fantastyczne. Dla 99,9% z nas ta magia płynęła z ekranów starych kolorowych telewizorów do których, ktoś podłączył magnetowid i na pirackich kasetach VHS oglądaliśmy Rambo, The Thing, Aliens, czy też Beverly Hills Cop.
W naszej smutnej i dość szarej rzeczywistości pojawiła się kolorowa wstawka, która pokazywała nam, że gdzieś tam są inne zabawki, lepsze telewizory i lepsza muzyka. W 1989 roku w moje ręce wpadła kaseta Phila Collinsa i wtedy też zaczęła się moja muzyczna przygoda. Szukałem przez wiele lat, tego, co sprawia mi największą muzyczną frajdę. Obiłem się o wiele zespołów i gatunków, ale kilka lat temu dotarło do mnie, że DNA nie oszukam. W krwi zawsze były syntezatory, klawisze różnorakie, saksofon, gitary, elektronika. To przy tych dźwiękach mam gęsią skórkę. Tak też jakiś czas temu narodził się pomysł na pewien projekt, ale to zupełnie inny temat. Ważne jest, że dzięki niemu zacząłem odkrywać masę nowych zespołów, o których istnieniu nie miałem nawet pojęcia. Tak właśnie było z Von Kaiser.
Więcej takich debiutów
Wierzyć mi się nie chce, że Landline to debiut. Płyta jest spójna, melodyjna, nie brakuje tutaj niczego, a co najważniejsze widać ze zespół wypracował własny styl i nie można powiedzieć, że ten album to kopia innych zespołów. Najważniejsze dla mnie jest jeszcze jedna rzecz. W dobie albumów, które trwają po 35-40 min Von Kaiser daje nam ponad 70 min muzyki. Kiedy słyszeliście ostatnio album, który trwa dłużej niż godzinę? No właśnie.
Kto stoi za Von Kaiser Band? Trójka przyjaciół z Grand Rapids, którzy pracują ze sobą od 2018 roku. David, Jake i Kaylin bardzo szybko wydają debiutancki album, nie odkładając nic na później. Czy faktycznie można znaleźć na tym krążku gwarantowane hity? Odpowiadam, tak! Zreszta zobaczcie video do Landline.
Sam na początku nie wiedziałem, czego spodziewać się po tym krążku. Przesłuchałem jedynie jeden utwór dostępny na Bandcamp oraz zobaczyłem powyższy teledysk. Gdy otrzymałem link do plików od zespołu, zaczęła się moja muzyczna podróż, do czasów mojego dzieciństwa. Znów byłem tym szczeniakiem, który siedział przed telewizorem, jadł podłe czipsy i oglądał VHS.
Jest tutaj kilka hiciorów
Landline to co najmniej 5 utworów, które swobodnie mogły pojawić się na napisach początkowych lub końcowych filmu z lat 80. Jetpak to jeden z nich, który swoją drogą jest też hymnem dla tamtych czasów. Świetnie zaśpiewany i zagrany. Nie brakuje tutaj charakterystycznych dla tego okresu gitar i klawiszy. To spokojna ballada o tym, jak dorastaliśmy i czego oczekiwaliśmy od życia. To też trochę gorzka zła, którą musimy zetrzeć z policzka, gdy okazało się, że przyszłość nie zawsze jest taka, jaką sobie wymarzyliśmy. Całość kończy piękne solo na saksofonie.
O kawałku Landline nie będę pisał, bo jak sami możecie na teledysku zobaczyć, jest to mała perełka. Piękna też jest ballada Stars & Satellites, która troszeczkę przypomina mi Gunship. Album kończy ETA, ponad 6-minutowy utwór, który od początku do końca jest kwintesencją lat 80. To kolejna piosenka, która spokojnie mogłaby stanowić tło jakiegoś filmu lub być wykorzystana w oficjalnym teledysku, jakiejś opowieści z lat dzieciństwa. Coś smakowitego.
Zasmakujcie sami
Jeśli chcecie wesprzeć zespół i posłuchać świetnej płyty, to możecie to zrobić kupując cyfrową wersję albumu Landline na Bandcamp – jego cena to 4$, ale możecie swobodnie wpłacić więcej. Nie zastanawiajcie się dwa razy.
Z mojej strony bardzo chcę podziękować wszystkim członkom zespołu za świetną muzyczną przygodę i możliwość przesłuchania Landline przed premierą.