ONA:

Okej, jestem zmęczona. Jest późno, a ja mam długą dniówkę za sobą. Do tego mój mózg był przez 4 godziny stymulowany dyskotekowymi dźwiękami. I tak, jestem trzeźwa – mam dopiero połowę mojego piątkowego drinka za sobą (w gwoli wyjaśnienia: drink piątkowy to połączenie wódki i malibu z kroplą coli). To w ramach wyjaśniania, bowiem za chwilę użyję zbioru kilku liter, które razem złożą się na zdanie. To zdanie nie pojawia się na tym blogu zbyt często. Ale jednak… Brzmi ono: „Obejrzałam dobry, polski film”. TADAAAAM!

Pierwsze sceny: amatorska kamera video (sznyt tak lubiany przez rodzimych twórców i tak oklepany, że głowa mała) rejestruje jakąś imprezę, która odbywa się chyba na posterunku. Ciągle widzimy te same twarze, w kolejnych filmach. Ciągle, bez przerwy gra ten sam zestaw aktorów… No ale cóż, na tym to przecież polega. Machina łyka jednostkę, żuje ją do ostatnich kropli smaku, a potem wypluwa, skazując na wieczne potępienie w serialach. „Drogówka”, bo o tym filmie dziś mowa, rozkręca się dość powoli. Właściwie na początku jest nudno. Obnaża boleśnie polskość, którą znamy, a niektórzy nawet praktykują. Przestępstwa, oszustwa, łapówki i unikanie odpowiedzialności to chleb powszedni. Nawet jak chcesz być fair, to prędzej czy później ktoś będzie chciał „przeciągnąć” Cię na złą stronę. Zawsze się zaczyna niewinnie. Ale potem spirala może być bardzo niebezpieczna, a splot wydarzeń z każdą chwilą staje się coraz gorszy, coraz bardziej mroczny…

„Drogówka” to ciężkie kino, które rozprawia się z moralnością. Najczęściej jest ona podwójna i biegunowo różna. Ot, kochający mąż i ojciec, który chodzi na kurwy. Albo honorowy policjant, który bierze w łapę na każdym kroku. O (wzajemnych) zdradach nie wspomnę, bo to bez sensu… I nagle przychodzi moment, kiedy musisz postawić wszystko na jedną kartę. Przyznam szczerze – oglądałam ten film w totalnym skupieniu, jak zahipnotyzowana. Owszem, montaż i pewne utarte schematy pokazywania emocji, dramatów, są tak słabe, że nie warto wchodzić w te sfery, ale historia, którą podaje nam Wojciech Smarzowski, jest mocna. I właśnie ze względu na nią z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to dzieło warte jest obejrzenia. W dalszym ciągu twierdzę, że jestem trzeźwa… Głębia i element zaskoczenia, a także bawienie się w brudne i naturalistyczne kino, to to, co „Drogówce” wyszło najlepiej. Ten film mówi o złych ludziach, którzy sami nie są świadomi co robią. Oczywiście, wizerunek policji, jak i innych osób jest mocno przekoloryzowany, bo ja sama znam kilku stróżów prawa, którzy dają radę, ale tak jest w przypadku większości zawodów. Czy każdy lekarz jest przemęczonym konowałem? Czy każdy nauczyciel jest frustratem? Czy każdy ksiądz molestuje dzieci? Nie. Ale są i tacy, którzy to robią i to oni psują wizerunek ogółu.

Od razu widać, że ten film jest „polski”, bo jest po prostu ubogi wizualnie. Nie wiem skąd ta prawidłowość wynika, ale ustawiliśmy sobie to za punkt honoru, by nie dopracowywać produkcji. To są takie smaczki, które wynikają albo z nędznego budżetu, albo z tendencji do „byle jakości”. No ale załóżmy, że gdy film ma ciekawą fabułę, dbałość o detale montażowo-scenograficzno-logiczne leży na innym poziomie zainteresowania. Podsumowując: „Drogówka” to kawał dobrego kina. Jeśli ta historia miałaby szczęście zostać przeniesiona do Fabryki Snów, byłaby hitem. Ale mimo wszystko ona jest zbyt polska na inne rynki. „Drogówka” to film o brzydocie, pod każdym względem. I jeśli taki hejter rodzimego kina mówi Wam, że warto, to warto. Jest to wydarzenie na miarę zapłodnienia za pomocą Archanioła GHB.

ON:

Na wczorajszy, praktycznie nocny już seans, Paulina wybrała „Drogówkę” – kolejny, wysoko oceniany film Smarzowskiego. Nie byłem sceptycznie nastawiony, bo nasłuchałem się wiele dobrego o tym dziele. A ponieważ czekała mnie jeszcze praca, to tym bardziej rodzima produkcja idealnie mi pasowała. Nie musiałem się skupiać na napisach lub lektorze. Tak też było, a przez pierwsze piętnaście, może dwadzieścia minut, po prostu rzucałem od czasu do czasu okiem na ekran, ale w pewnym momencie przyłapałem się na tym, że z otwartym, leżącym na kolanach lapkiem oglądam z zaciekawieniem film.

Smarzowski bardzo szybko odziera ze złudzeń obraz naszej polskiej policji. Nawet Ci najbardziej czyści mają coś na swoim sumieniu. Tu nie ma bohaterów pozytywnych, każdy jest mniejszym lub większym kutasem, a branie łapówek to najmniejszy z grzechów. Historia skupia się na siódemce kumpli (jest tam i jedna dziewczyna) z drogówki. Na co dzień razem jeżdżą na patrole, wlepiają mandaty, i… łamią prawo! Tak dokładnie jest. Po nocach podrasowanymi furami ścigają się po opustoszałej Warszawie, zwiedzają burdele, wykorzystują dziwki, zdradzają żony, piją, ćpają. Bohater romantyczny? Tu takowego nie ma. Warszawa i jej policja to jedno wielkie bagno, w którym wszyscy siedzą po same uszy. Do tego bagna całkiem niespodziewanie wpada wydział wewnętrzny i zaczyna wyciągać wszystkie brudy, jakie wcześniej zamieciono pod dywan.

Atmosfera się zagęszcza, ale nie jest najgorzej. Problemy pojawiają się, gdy ginie jeden z nich. Pierwszym i jedynym podejrzanym jest sierżant sztabowy Ryszard Król. Nie ma alibi i wielokrotnie groził zamordowanemu, że go zabije, gdyż ten prawdopodobnie pukał jego żonę. Tylko determinacja sprawia, że wrabiany w morderstwo Król nie daje się wsadzić do paki. Ucieka z posterunku i zaczyna prowadzić na własną rękę śledztwo. Musi to robić szybko i agresywnie bowiem „wewnętrzny” depcze mu po piętach. Całe szczęście może liczyć na pomoc kolegów, tych, którzy wierzą w jego niewinność.

„Drogóka” rozkręca się bardzo szybko i pod koniec urywa się praktycznie tak samo, jak każdy z poprzednich filmów Smarzowskiego. W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę z tego, że dopingujemy Królowi, trzymamy kciuki za jego dochodzenie i wraz z nim wspinamy się wyżej i wyżej na szczeble większej afery, w której ciało policjanta to dopiero początek.

Nie mam się za bardzo do czego przyczepić. Film jest złożony bardzo dobrze, powplatane od czasu do czasu w kliszę kawałki filmów z telefonów komórkowych, przemysłowych kamer i innych urządzeń rejestrujących dodają dziełu smaku. Nic nie jest tu włożone na siłę, a każdy element tejże układanki jest dobrze przemyślany.

Jeśli nie mieliście jeszcze okazji obejrzeć „Drogówki” to może warto to zrobić w najbliższym czasie.