Dunkierka - recenzja

Jest jeszcze wiele fragmentów z czasów II Wojny Światowej, które „nadawałyby” się jako „tło” do wielu świetnych filmów, chociaż mam wrażenie, że filmowców i pewnie widzów też, ten temat… zmęczył. Ileż można wałkować go…

Dunkierka – recenzja

Oczywiście, nie dotyczy to polskich filmowców.

Jeśli chodzi o kino wojenne, takie prawdziwe, a nie to, które dzieje się w kosmosie, to jest kilku reżyserów „pewniaków”. Oni, gdy biorą się za takie tematy, to dają pewnika, że film będzie cudowny. I w życiu bym nie pomyślała, że reżyser, który wypuścił najlepsze filmy i Barmanie, który stworzył dwa szalenie ważne, wizjonerskie dzieła o przyszłości – „Incepcję” i „Interstellar”, nagra film wojenny. Wtem… Christopher Nolan kręci „Dunkierkę”. A grać ma Tom Hardy (nie mogę nic więcej napisać), Kenneth Branagh, Mark Rylance i… Hary Styles (też nie mogę nic więcej napisać). A! Muzę robi Hans Zimmer.

DEJCIE MI JUŻ TEN FILM!

A teraz drogie dzieci: lekcja historii. Mamy rok 1940. Hitler i jego armia rozszalali się po całej Europie. I to z sukcesami. Wiadome jest, że prędzej czy później dobiorą się do najważniejszych, najpotężniejszych krajów na starym kontynencie, w tym Wielką Brytanię. Idzie im… świetnie. Wchodzą na teren jakiegoś kraju – poof – zaklepany.

I idą. Idą dalej.

Wskoczmy na chwilę do samej Wielkiej Brytanii. Tam nastroje tragiczne. Ustępuje premier Chamberlain, a władzę dostaje Winston Churchill. RAF traci lotniska na kontynencie, co w wypadku bitwy o Wyspy, które przecież wydarzą się już całkiem niedługo, będzie dość strategiczne. Nowy premier chce żołnierzy, którzy walczyli m.in. we Francji, bo teraz będą potrzebni u siebie, w domu. A tymczasem oni są w niezbyt dalekiej odległości, ale we Francji. Dokładnie: na plaży w Dunkierce.

Są tam jak na patelni. Wróg może ich ostrzeliwać z każdej strony. Statki, które mają napłynąć od strony Wysp, by ewakuować żołnierzy, zatapiane są przy pomocy jednej torpedy. Jest cholernie niebezpiecznie… Dom jest na wyciągnięcie ręki. Żołnierze mieli wracać jako bohaterowie, a nie jako wojsko, które spierdziela…

JEJKU, JEJKU! Mogłabym gadać i gadać o tym bez końca, ale NIE ZA TO MI PŁACĄ!

Ten film nie bierze jeńców. Jest perfekcyjny. To, jak został zmontowany i nagrany, to jak mało w nim mówią aktorzy, a jednocześnie tak bardzo gra się dźwiękami… to, jak zaczynasz w pewnym momencie łapać się na uczuciu strachu, osaczenia, beznadziejności… To, jak zaczynasz angażować się w całą historię, która wzrusza i porusza… No. Ten film robi wrażenie… Wszystko tu robi wrażenie, wali po podrobach pięścią, która uzbrojona jest w kastet. Myślę, ba – jestem przekonana, że obejrzę go kilka razy w kinie, by próbować wyłapać to wszystko, czego nie zdołałam zrobić podczas pierwszego seansu.

I na koniec… Może to kogoś zdziwi, ale to dzieło jest… krótkie. I serio, tu pada bardzo mało kwestii, a robotę robi montaż i dźwięk. I emocje na twarzach aktorów, nawet debiutującego Harry’ego. To jest to dzieło, które należy obejrzeć w kinie. Kapitalna sprawa. Oscary się sypną.

Tagi: Dunkierka – recenzja, filmy recenzja, recenzje filmów, blog recenzencki, blog marudzenie, blog popkulturowy