ON:
Są zespoły, o których dowiedziałem się przypadkiem, a jednym z nich jest niemiecki JAW. Było to za czasów kiedy VIVA ZWEI grała świetną, alternatywną muzę, czyli bardzo, bardzo temu. W 2000 roku w moje ręce wpadła pierwsza i niestety, jedyna płyta zespołu pod tytułem „No blue Peril”. To mieszanka elektropopu, w którym słychać naleciałości Drum and Bass, techno i rocka. Ta muzyczna „papka” okazałą się niesamowitym strzałem w dziesiątkę. Po premierze krążka coś poszło nie tak, bo do dziś nie pojawiła się kontynuacja, która podobno zaczęła powstawać.
„No blue Peril” to swoisty twór, który przepełniony jest metaforami słownymi i dźwiękowymi. To dziwna i jednocześnie niesamowita płyta. Ciężko ją zaklasyfikować do jednego gatunku, poza tym wielokrotnie łamie ona muzyczne stereotypy.
Krążek składa się z 16 kompozycji, które nie tworzą całości, ale mają coś wspólnego. Przede wszystkim jest to warstwa tekstowa. Wszystkie utwory są bardzo metaforyczne, ale nie można o nich powiedzieć grafomańskie. Poza tym, więcej tutaj muzycznej recytacji, niż typowego śpiewu. Oczywiście są tu kawałki takie, jak: „Alec’s Amused”, czy też „Creature of Masquerade”, które mają niesamowity klimat, ale aby pokochać ten album – trzeba to zrobić od pierwszego przesłuchania. Nie znam wielu osób, które dały mu drugą szansę. Zbyt wiele tutaj eksperymentów muzycznych. Przykładem może być „Survive”, który zaczyna się jak spokojna ballada, aby za chwilę stać się wspieranym przez Drum and Bass dziełem. Zupełnym przeciwieństwem jest „Window”, który wspierany jest partią smyczkową, to wręcz filmowy kawałek, który spokojnie mógł pojawić się na napisach końcowych jakiegoś dzieła.
JAW zrobili coś jeszcze. Na płycie znajdują się trzy „Interludie”, trzy utwory instrumentalne, które jakby dzielą krążek na części. Całość zaś zamyka „Outro” będące przedłużeniem wcześniejszego „Ago”, który jest chyba najlepszym muzycznym eksperymentem na „No blue Peril”.
W całym zróżnicowaniu widać wspólne cechy, elementy wiążące tą płytę w całość. Założeniem była surowość i widać ją w wielu miejscach. Zaczynając od okładki drukowanej na wyjątkowym papierze, przez skąpy nadruk na płycie, a na zawartości kończąc. Ciężko mówić tutaj o zapożyczeniu dźwięków od innych. JAW wtargnęło niespodziewanie na rynek muzyczny, a pojawienie się singla w niemieckiej stacji telewizyjnej nie było niczym dziwnym, w końcu JAW to Niemcy.
Po 15 latach od premiery pozostała mi bardzo unikalna płyta oraz dwa klipy, które pojawiły się na VIVIE ZWEI, szkoda.