Nadgryzione jabłko – Chrisann Brennan – recenzja

To jest tak: o Jobsie powiedziano już wszystko. Był geniuszem, był gnojem. Kochał, nienawidził. Zyskiwał i tracił. Isaacson próbował opowiedzieć o nim najlepiej, jak mógł, bo zrobił to bez zbędnych emocji. Oba filmy, które powstały – były przepełnione emocjami. Jedno jest pewne: ten człowiek był bardzo inteligentny i cwany. Był wizjonerem, był odważny i ciekawy. Sporo zmienił w tym świecie. Ciężko pracował, był uparty. I zdrowo pieprznięty na wielu płaszczyznach.

Nie trzeba być jakimś wybitnym fanem tego człowieka, by wiedzieć, że poza jego trójką dzieci z Laurene Powell, Jobs miał jeszcze córkę Lisę. Lisę, której początkowo nie chciał, której się wyparł, by później przyjąć ją do swojego domu. Której w specyficzny dla siebie sposób zadedykował komputer. Lisę, którą Jobs odciął od pieniędzy, która zaczęła sobie świetnie radzić jako pisarka i dziennikarka, i której Issaacson poświęcił w „tej” biografii sporo miejsca i w końcu ta Lisa, która pomagała Aaronowi Sorkinowi w pisaniu scenariusza do filmu „Steve Jobs”.

Jestem świeżo po lekturze książki „Nadgryzione jabłko”, którą napisała matka Lisy – Chrisann Brennan. I mam naprawdę spory problem, by ocenić ją jednoznacznie…

Brennan spotykała się z Jobsem w od początku lat 70. Był to czas solidnego wariactwa, eksperymentowania i próbowania wszystkiego. Jobs często we wspomnieniach wracał do tych czasów. Do odkrywania zen, podróżowania po Indiach, medytowania. W latach siedemdziesiątych, ale już bliżej końca tej dekady, zaczynało rodzić się także Apple. A w macicy Brennan rozwijało się dziecko, któremu Jobs miał nigdy nie pomóc. 

Dziewczynka miała zostać oddana do adopcji, szczególnie, że jej ojciec nigdy nie kwapił się do tego, by mieć z nią cokolwiek wspólnego. Chrisann wreszcie zdecydowała, że zostanie samotną matką. Potem pojawiły się problemy finansowe, badania DNA… Lata mijały. Skomplikowana sytuacja pomiędzy Jobsem, Lisą a Chrisann nieco się uspokoiła. 

Kiedy Apple wystrzeliło, Brennan postanowiła upomnieć się o… swoje. Ponoć dość szczegółowo spisywała swoje wspomnienia, regularnie „oferując” Jobsowi, że ich nie upubliczni, ale wiadomo – pamięć jest cenna. Jej cena wyniosła 28 milionów dolarów. Rzekomo za rekompensatę finansową. 

Jobs zmarł w  2011 roku. „Nadgryzione jabłko” ukazało się 2 lata później. 

I właśnie temu mam wrażenie, że czytam coś, co jest po prostu ohydne. W tym momencie mam gdzieś, jaki był Jobs. Zasadzka, którą zafundowała mu matka jego dziecka, jest dla mnie dosłownie – obraźliwa. Sama książka jest dość prosta. Jest napisana bardzo zwykłym językiem, a sama autorka lawiruje pomiędzy emocjami: raz fascynacją, raz nienawiścią. Kobieta sili się na jakąś psychoanalizę, a tymczasem wystawia samej sobie negatywną opinię. Jak dla mnie to bardzo chwiejna, drażliwa, czasami przepełniona wrażeniem, że autorka ma gigantyczne kompleksy – wspominka o kimś, kto dorobił się jednego z najważniejszych nazwisk w XX i XXI wieku. Jobs został obdarty z boskości. Przestał być wyidealizowany. Ale nie zrobiła tego pani Brennan. Pani Brennan wylewa wiadro frustracji, bo przecież to ona mogła być panią Jobs. Ale z jakiegoś powodu – nigdy nią nie została. 

Owszem, to nieco nowa twarz Jobsa. Trochę odważniej został pokazany narkotyczno-hippie czas, którego Jobs nie ukrywał, ale przecież jak się jest głową tak potężnej firmy, to lepiej nie zagłębiać się w maratony ćpania. 

To książka o krzywdzie, o oczekiwaniach, ale też o pieniądzach. Mam wrażenie, że w książce non stop pada jakieś oskarżenie o oszustwo. A już żyła na czole pulsowała mi najbardziej, gdy we wspominkach autorki pojawiła się Laurene Powell. Raz pisze, że super, że się pojawiła, bo była idealna dla Jobsa: twarda i ambitna, a potem, tak niby między słowami, zarzuca jej, że zastawiła na niego pułapkę, by się z nim związać. 

Laska, to jest frustracja. To trzeba albo leczy, albo nauczyć się nad tym panować, a nie pisać książki, które finalnie Cię pogrążają!

Ps. Czasem rozumiem Cartmana ze South Park i jego szczerą nienawiść do hippisów.

Tagi: Nadgryzione jabłko – Chrisann Brennan – recenzja, książki recenzja, recenzje książek, marudzenie, blog popkulturowy, blog marudzenie, blog recenzencki