ONA:

Postanowiłam, że dziś nie będę wredna i niemiła, bo przecież świadomie wybrałam film na wieczorne odmóżdżenie. Nie liczyłam, że będzie to produkcja zaskakująca, z głębią, emocjami i sensem. Nie liczyłam na nic, no może poza kolejnymi facepalmami, bo przecież po takich filmach nie można spodziewać się zbyt wiele. I najgorsze jest to, że bawiłam się podczas seansu wyśmienicie, co świadczy o tym, że mój gust filmowy osiągnął dno, ale kopie dalej. Kto by mógł pomyśleć, że film o zombie bobrach okazał się rewelacyjnym lekiem na całe zło, stres, zmęczenie i wszystko inne, które wysysało ze mnie energię życiową w tym tygodniu. Tak, moi drodzy, dziś „Zombeavers”.

Wszystko zaczyna się od historii w aucie, po której nie dość, że ginie sarna – i do tego ginie dość makabrycznie (kto kiedyś rozwalił takiego zwierza za pomocą samochodu wie o czym piszę), to jeszcze z paki wypada wielka pucha z toksycznym materiałem, który zatrzymuje się pod domkiem uroczej pary bobrów, po czym wylewa się wprost na te słodkie zwierzątka. Zmiana scenografii: trzy dziewczyny i pies jadą zaszyć się na weekend w domku nad jeziorem. Kiedy trzy studentki decydują się na taki krok, sprawa jest poważna. W tym przypadku chodzi o zdradę, bo chłopak jednej z nich „pomylił narzeczone”. Pozostałe dwie jadą głaskać zdradzoną po głowie, wmawiając jaki z niego skurwiel i wlewając w siebie gargantuiczne dawki alkoholu. Wkrótce w chatce pojawiają się też faceci dziewczyn, w tym ten drań, który miał czelność zdradzić. I kiedy już wszystko powoli zaczęło się układać, pojawił się problem. Dość osobliwy…

Pierwszy zombie bóbr atakuje w łazience. Za nic nie dało się tego skurwiela zabić zwykłym okładaniem go kijem baseballowym. A potem zaczęła się prawdziwa zabawa. Pierwszą ofiarą był oczywiście mały, biedy pies, za co nienawidzę twórców totalnie, ale co zrobić. Gdy już żądne krwi zębate zwierzaczki zaatakowały, film nabrał wyjątkowych walorów. Wyobraźcie sobie grupę absolutnie przerysowanych młodych studentów – jest debil, jest chojrak, mamy też zdrajcę, który sam nie wie czego chce. Jest dziwna, pyskata laska (uwaga: ona pokazuje cycki), jest też inna, bardzo tajemnicza, no i oszukana przez faceta jałówka. Bobry dość szybko eksterminują ten osobliwy zestaw bohaterów. Tu kogoś przestraszą, tu zagryzą, na inną osobę spuszczają drzewo, a jeszcze innej odgryzają stopę. Nasi studenci jednak walczą ile mogą, ale w zetknięciu ze zwierzaczkami mają słabe szanse. Brakowało tylko jednego – kiedy w końcu oni sami, po licznych ugryzieniach, zaczną zmieniać się w zombie? I jak na zawołanie… Zombie bóbr jest ohydny. Zombie bobro-człowiek – dużo bardziej ohydniejszy.

Jest dużo skretyniałego poziomu filmowego, wypełnionego krzykami, krwią i bebechami. Nie wiedziałam, czy mam się bać, czy czekać na najgorsze, czy kwiczeć ze śmiechu, więc wybrałam wszystkie 3 opcje. Z przerażeniem stwierdzam, że nawet byłam zainteresowana fabułą oraz kolejnymi obrzydliwymi zgonami. Nie ma w tym filmie niczego „innego” od podobnych z tego gatunku, czyli z filmów klasy C. Ciągle mam wrażenie, że ktoś albo pierze kasę, robiąc przy okazji takiego koszmarka, albo przegrał jakiś brzydki zakład. Bo w to, że świadomie można robić takie dzieła – nie uwierzę. Chyba człowiek nie dotknął jeszcze tego dna.

Ale polecam to „dzieło”. Wszystkie inne, w które wątpiliście, nabierają przy nim ogromnych walorów. To produkcja idealna na zły dzień, ew. do flaszki ze znajomymi.

ON:

Wiecie co Wam powiem? Pieprzyć bobry!!! Mam Xbox one!!! No dobra, trochę przesadziłem, ale bobry nie są warte tego wieczoru. Dziś, nim zaczęliśmy pisać, postanowiliśmy wypić zdrowie grubiorza (czyli górnika), a teraz czas najwyższy wziąć się za produkcję, która nijak nie wbija się w żadne kanony. To po prostu kino klasy B+, które ma nas na chwilę oderwać od codziennego zgiełku. Czas na mordercze bobry.

Filmiszcze to można za kilka dolarów wypożyczyć z sieci. Zastanawiam się czy te kilka baksów jest w stanie zrekompensować mi straty, które poniosłem podczas seansu. Z drugiej strony, jak to bywa w takich produkcjach, są cycki, jest namiastka sexu les, więc czego chcieć więcej?

Wszystko zaczyna się od tego, że trzy koleżanki jadą na prowincję, aby oderwać się od swoich facetów przez weekend, a przy okazji po prostu wyłączyć głowy. Niestety, podczas przejazdu lokalną drogą, ciężarówka gubi swoje cargo. Zielona, obrzydliwa substancja pokrywa ciałka maleńkich, mięciutkich boberków. Mam na myśli te brązowe stworzona, a nie delikatne włoski łonowe dziewczyn. Bobry, które żyły w pobliżu domostw i siedzib, stały się krwiożerczymi bestiami, które dopiero zasmakują w ludzkiej krwi.

Tak oto zaczyna się czarna komedia, której nie da się zaklasyfikować. To kino, które zwiera wszystko to, co najgorsze. Mamy słabe efekty specjalnie, głupi scenariusz, bezmyślne dialogi i najgorszą z możliwych grę aktorską. Ale ten film ma jeszcze coś, wszystkie inne elementy znane z amerykańskich produkcji tego typu. Znajdzie się tutaj miejsce na półnagie dziewczyny, są nagie cycki, ba – nawet będzie lesbijska akcja. Tak, wiem. Wspominałem już o tym… Można powiedzieć, że jest wszystko.

Gdy oglądaliśmy „Zombeavers” z jednej strony plułem sobie w brodę, że tracimy czas na to badziewie, z drugiej cieszyłem się, że to jednak bobry, a nie rekiny-mordercy z tornada. Ten film, ma coś w sobie. Zastanawialiśmy się z Pauliną, czy ktoś to zrobił na poważnie. Trzeba mieć jaja, aby wziąć na warsztat takie oto dzieło. Gdy przebrniemy przez niego, to możemy dać sami sobie medal. Wszystko dlatego, że trzeba mieć naprawdę jaja ze stali, aby nie strzelić sobie w głowę podczas seansu. Myślę, że jednak za mało w tym filmie cycków, aby przekonać przynajmniej męską część do seansu. „Zombie bobry” nie są warte czasu spędzonego przed ekranem telewizora, chyba, że oglądacie ten film z kumplami i walicie przy okazji 0,7.