ON:

„Dead Island” to tytuł, który pojawił się kilka dobrych lat temu. Jego „rodzicem” jest wrocławskie studio Techland. Długo wyczekiwana gra była pewną niewiadomą, a wszystko dlatego, że poprzednie dzieło programistów i grafików było delikatnie mówiąc gniotem. Całe szczęście zombie i sex zawsze się sprzedaje. W przypadku „Dead Island” mowa jest tylko o zombie, bo seksu nie ma tu za wiele.

Nasza przygoda zaczyna się w pokoju hotelowym na wyspie Banoi. Poprzedni wieczór spędziliśmy na lekko zakrapianej imprezie i nie do końca pamiętamy co się działo późną nocą. Ranek będzie dla nas drastyczny, można powiedzieć morderczy. Hotel okazuje się opuszczonym, świecącym pustkami budynkiem, a na naszej drodze spotkamy jedynie przeszkody i zniszczenia. Dopiero po kilku chwilach zdamy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy sami, że ktoś czyha na nasze mięso i krew.

Okazuje się, że tej nocy coś poszło nie tak, ktoś kogoś ugryzł po raz pierwszy, a później poszło z górki. Wirusy takie rozprzestrzeniają się w makabrycznym tempie. Każde kolejne ugryzienie nie zabija, a ożywia, tworzy nowego żywego trupa. Poza zombie na wyspie znajdziemy jeszcze kilkoro ocalałych osób, które czekają na nasza pomoc. Dlaczego akurat na naszą? Bo z jakiegoś powodu ugryzienia zombiaków nie zmieniają nas w jednego z nich. Dzięki temu możemy dość bezpiecznie przedzierać się przez poszczególne rejony wyspy i wykonywać kolejne zadania. Przeważnie są one bardzo proste – przynieś, podaj, pozamiataj. Za każde otrzymamy kilka punktów doświadczenia, za które rozwiniemy swoją postać. Będziemy mogli zwiększyć obrażenia, nauczyć się innych ataków itd. Drzewka umiejętności są dość rozbudowane i każdy znajdzie coś dla siebie.

W przebijanie się przez tłumy umarlaków, które zrobiły sobie jadalnię na wyspie, pomogą nam niezliczone ilości broni. Mamy noże, kije, patyki, wiosła, maczety, pistolety, kastety, piły łańcuchowe i co jeszcze sobie zapragniemy. Każde z narzędzi mordu można zmodyfikować i co najważniejsze – naprawić. Trzeba zrobić to dlatego, gdyż zasada jest prosta: im bardziej zniszczona broń, tym mniej obrażeń zadaje. Wyspę przemierzamy na własnych nogach lub jednym z wielu porzuconych samochodów. Auta mają to do siebie, iż nie wjadą wszędzie, ale ułatwiają pokonanie dużych dystansów.

Graficznie „Dead Island” nie prezentuje się źle, wykorzystany do stworzenia grafiki Chrome Engine 5 nie jest może idealny, ale nadal pozwala na osiągnięcie ładnej grafiki, która nie wygląda źle na konsolach. Trzeba jednak przyznać, iż na komputerach tytuł ten wygląda ładniej. Ważne jest to, że postacie są dobrze zanimowane, drzewa i krzewy wyglądają przyzwoicie, a lokacje zbudowane są w taki sposób, że nie nudzą.

Dużym plusem tytułu jest tryb cooperacji, pozwalający nam na grę z maksymalnie trzema osobami. Wraz z nimi możemy przejść całą kampanię lub tylko pojedyncze misje. Najważniejsze jest to, że do gry można dołączyć w dowolnej chwili. Gdy w pobliżu znajduje się inny gracz, jesteśmy o tym informowani i po naciśnięciu jednego przycisku na padzie już gramy razem. Bardzo fajne rozwiązanie, szczególnie że w grupie dużo fajniej wyżyna się zombiaki.

Podsumowując „Dead Island” to niezły tytuł o zombie, w którym przede wszystkim zabijamy hordy nieumarlaków, krew tryska na lewo i prawo, a my staramy się uciec z piekła, które miało być naszymi wakacjami. Techland zrobił tytuł dający dużo swobody, a co najważniejsze dużo zabawy. Warto.