ON:
Wyobraźcie sobie, że macie w diabły kasy (od dzianych rodziców) i razem ze znajomymi robicie sobie trip życia. Piękne tropikalne wyspy, dragi, alkohol, sex i dobra zabawa. Czego chcieć więcej? Gdzieś z głośników słychać M.I.A., ekipa się bawi, a finałem imprezy są skoki spadochronowe. BUM! Otwieramy oczy i siedzimy w drewnianej klatce. Co do cholery? Tak zaczyna się “Far Cry 3”
To tytuł, który przeleciał mi koło nosa. Nie miałem napinki, aby go kupować, szczególnie po doświadczeniach z „Far Cry 2”, które swoją mechaniką i respawnującymi się wrogami wkurzało mnie niemiłosiernie. Czekałem, czekałem, czekałem i doczekałem się wyprzedaży na Games on Demand. Trzy dyszki z groszami? Dlaczego nie? No i kupiłem. Spodziewałem się czegoś innego, a tu niespodzianka – dostałem bardzo fajnego, rozbudowanego FPS-a, ze świetnie opowiedzianą historią. Aby nie psuć wam zabawy poznawania historii grupki młodzieży, nie zdradzę za wiele. Wystarczy wam wiedzieć, że poznamy Vaasa – pojeba pierwszej wody. Facetowi temu trudne dzieciństwo i kupa dragów tak zepsuły głowę, że niejeden psychiatra dałby się zabić, aby poddać go terapii. Vaas jest nieobliczalny, to istny demon, który dowodzi grupą wiernych mu jak psy zabijaków. Koniec spojlerowania.
Wyobraźcie sobie wielką piękną wyspę, która skrywa wiele tajemnic: jaskinie, podwodne pieczary, rzeki i jeziora, stare bunkry i ruiny, opuszczone wioski i ogromną lagunę. To wszystko będzie miejscem naszej zabawy. Możemy swobodnie się poruszać po całym obszarze, a w ramach postępów w grze odblokowywać dodatkowe zadania i zlecenia. System walki jest taki, jak w 99% znanych nam FPS-ów. Tutaj nic nowego nie wymyślimy, ale ekipa z UBI Montreal postanowiła dodać coś od siebie. Dlaczego bowiem nasz bohater nie ma się rozwijać? Dlaczego nie uzależnić jego możliwości od ekwipunku, który samemu trzeba zrobić? Dlaczego nie pozwolić mu na zabawę z ziołami, roślinami, a nawet narkotykami? Zadano sobie te pytania i na wszystkie odpowiedziano: „Dlaczego nie! Dajmy graczom to wszystko!” No i gracze to dostali. Chcemy swobodnie zbierać sobie relikty i nie grzebać się w wątku głównym? Proszę bardzo. Zależy nam na odkryciu całej mapy? Nic prostszego – musimy tylko uruchomić stare wieże radiowe. Nasz portfel mieści tylko 1000$. Zabijmy sobie jakiegoś zwierzaka i zrobimy nowy, większy. Każda nasza akcja daje nam doświadczenie, za które możemy wykupywać coraz to nowe umiejętności. Szybsze leczenie lub bieganie, atak z wysokości, dłuższy czas, jaki możemy spędzić pod wodą. Każda umiejętność to fragment tatuażu, jaki pojawia się na naszym lewym przedramieniu. Dlaczego tak? Ma to związek z głównym wątkiem, ale jak mówiłem – bez spojerów. Twórcy postanowili dać nam swobodę, a przy okazji nagradzać nas całą masą ciekawostek na temat wyspy jej mieszkańców oraz jej flory i fauny. Wszystko w postaci podręcznego dziennika. Smaczek goni smaczek. Dodatkowo, zrezygnowano z długiego i żmudnego do wycalakowania multi. W FC3 mamy dodatkową co-opową kampanię dla maksymalnie 4 graczy. Skalda się ona z 6 misji, na które trzeba poświęcić około 4-6h, zależnie od ilości osób oraz poziomu trudności. Sama historia jest prosta, ale jest też przyjemnym uzupełnienie singlowej rozgrywki. Dzięki bozi to nie 300 godzin, jakie wymagała od nas dwójka.
„Far Cry 3” wciąga niemiłosiernie i gdy wydaje się nam, że już kończymy wątek fabularny, okazuje się, że jeszcze coś trzeba zrobić. Ilość czasu, który jest potrzebny do ukończenia gry, nie jest ogromny, na upartego zmieścimy się w 10-15 godzinach, chyba, że bawimy się w calakowanie i zbieractwo, wtedy trzeba doliczyć jakieś 5 dodatkowych.
Dzieło Ubisoft Montreal nie nudzi i potrafi wciągnąć jak bagna na wyspie. Jedyną bolączką jest grafika, której daleko do tego, co prezentuje sobą np. Crysis 3. Ciągle doczytujące się tekstury niskiej jakości, rozmazane na chama tła i wiele innych drobiazgów skutecznie potrafi wkurzyć, szczególnie, że na pokazach gra wyglądała o niebo lepiej. Wiadomo, tam mieliśmy do czynienia z wersją PC. Tak czy inaczej – to bardzo dobrą grą, świetnie nadającą się na ciepłe letnie wieczory. Wystarczy zaopatrzyć się w kolorową hawajską koszulę i sześciopak browara, i możemy zwiedzać gorące klimaty.