ONA:

Widziałam kilka dobrych komedii francuskich. Ostatnia, która podbiła moje serce i przyjemnie łechtała poczucie humoru była filmem wyjątkowym, który jednocześnie i bawił, i wzruszał. Oczywiście, chodzi mi o „Nietykalnych”. A potem w kinach pojawiły się trailery do „Niewiernych”…

Francuskie komedie mają to do siebie, że nie są zbyt oczywiste, poprawne i banalne, a humor potrafi naprawdę rozrywać brzuszki. A potem człowiek ogląda ten taki sobie film o zdradzie, który najśmieszniejsze momenty ma w zapowiedzi i musi męczyć się przez tyle minut, z gasnącą nadzieją, że będzie coś zabawnego… Niestety, jest przeciętnie…

W „Niewiernych” chodzi o wierność, a raczej jej brak. Kilku kolesi cierpi na jakże ciężką chorobę, zwaną w medycznych kuluarach jako seksoholizm, czyli pukanie wszystkiego, co nie zwieje sprzed nosa. Właściwie, mamy w tej produkcji kilka mniejszych historii, które połączone są wspólnym motywem i aktorami, a impulsywną zdradę możemy oglądać pod różnymi kątami. Niestety, nowele filmowe są totalnie nierówne. Jest kilka, które psują głowę (scena w szpitalu, z jamnikiem, który znalazł prezerwatywę, z grupą wsparcia), ale już reszta jest nieco wciśnięta na siłę i zgodnie z kanonami kina europejskiego – po prostu nudzi. Nie chcę zostać źle zrozumiała, bo to nie jest aż tak żenujący poziom, ale raczej należy obniżyć oczekiwania. Nie ma co liczyć na salwy śmiechu co kilka scen, nie ma co liczyć na fabułę, która będzie zachwycać głębią. Pod tym względem jest przeciętnie. Ale żeby już tak strasznie się nie pastwić, myślę, że warto podkreślić to, że mimo lekkiego znudzenia, da się ten film obejrzeć do końca. Jest nieco abstrakcyjnie, nieco niepoprawnie, kreatywności twórcom można pogratulować, bo okazuje się, że „zdrada” jest pojęciem szalenie inspirującym. To również film o tym, jak głęboka (muhahahahah) może być męska przyjaźń…

No sama nie wiem. Ani to kino moralizatorskie o tym, że zdrada jest zła, ani przewodnik po tym, jak zdradzać, by nie zostać nakrytym. Panów ogląda się przyjemnie, dialogi są sympatyczne i gdyby tak jeszcze dorzucić parę śmiechostek i tym sposobem wyprzeć nudę – byłoby fajnie.

ON:

Jakiś czas temu w kinach pojawili się „Niewierni” i wszelkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że to rubaszna komedia, pełna chamskiego humoru i złośliwych przytyków. Nic bardziej mylnego, po seansie mam ochotę dać komuś w pysk, bo to, co najśmieszniejsze (jakieś 30 sekund filmu) zostało pokazane w trailerze, a całość jest tak naprawdę poszatkowanym na dłuższe i krótsze epizody dramatem obyczajowym.

Jeśli macie ochotę zabrać się za to dzieło, od razu mówię odpuśćcie sobie, bo szkoda waszego czasu i nerwów. „Niewierni” mają tyle wspólnego z komedią, co nasz pies z dynastą Ming. Jeśli chcecie 100 minut rozważań o tym, jak to mężczyźni mają prawo do zdrady, a kobiety już nie, jak kombinować i oszukiwać, to jest to kino dla was. Tyle czy warto poświęcić prawie dwie godziny na coś, co zupełnie nic nie wniesie do waszego życia? Kobietom raczej obraz ten nie przypadnie do gustu, bowiem ukazano je bardzo przedmiotowo – są albo dziwkami, albo kurami domowymi, które gotują sprzątają i wychowują bachory w czasie, gdy faceci pieprzą na boku.

Jest słabo, bo poszczególne historyjki są bardzo nierówne i nie są wyjątkowo głębokie. Niby gdzieś jest tam facet, który ma lekkie wyrzuty sumienia, ale mija mu po kolejnym zamoczeniu. Mamy kolesia, który stara się podciucpiać na konferencji, ale nie wychodzi mu to za dobrze i zostaje sam na sam z „Renią Grabowską”, będzie też o szczerych rozmowach między partnerami i o kółku anonimowych seksoholików. I to właściwie tyle.

„Niewierni” potrafią zanudzić, doprowadzić do tego, że co 10 min zerkamy na zegarek, aby sprawdzić ile zostało nam do końca seansu. Możecie sobie darować.