ONA:

„Luster” to film tak strasznie zły, że poważnie się zastanawiam, czy poświęcić mu te 350 wyrazów. Miał być niezły thriller, a wyszła niezła szmira. Niby po mniej więcej godzinie zaczyna się rozkręcać, ale wątpię, że niesmak, który pojawił się na początku, tak nagle zniknie. U mnie nie zniknął.

Liczyłam na mocne kino, dostałam kupę.

Główny bohater ma wszystko: piękną i kochającą żonę, dom i rozwijający się biznes. Ale gdy w sąsiedztwie pojawił się przystojny aktor, koleś zaczął wmawiać sobie, że chce mu odbić żonę i pogrzebać całe jego szczęście. I co się dzieje? Ano zaczyna mu odpierdalać. Jego obsesja się pogłębia, a on coraz bardziej stąpa w oparach podejrzeń – dodam, że absurdalnych. Montuje w domu kamery, by sprawdzać, czy żona nie ma podczas jego nieobecności odwiedzin. A kiedy sprawdza nagrania, zostaje w szoku. Wkrótce całe jego szczęście legnie w gruzach.

Potrzebuję jeszcze z 200 wyrazów napisać, zatem zacznę od tego co mi się nie podobało. A nie podobało mi się wszystko. Wszystko! Marni aktorzy, zupełnie bez charakteru i polotu. Nie potrafią przyciągnąć i skupić uwagi, ba – wręcz odrzucają. Aktorstwo serialowe, z czeskiej telewizji, nic więcej. Scenariusz? Założenie oklepane, ale dobre – mężczyzna z obsesją w sidłach własnej psychiki – tylko by to wyszło, potrzebna jest charyzma, pomysł, emocje. Tu tego nie ma. To bardziej „czarna” komedia (nędzna dość), a nie wciskające w fotel kino.

Mam tak, że analizując daną produkcję, skupiam się na ważnych elementach, takich jak aktorstwo, scenariusz, reżyseria i cała reszta – muzyka, scenografia, zdjęcia. Trzy pierwsze punkty na ogół są najważniejsze. W filmie „Luster” – leżą one i kwiczą. Nie można robić takiego filmu, ba – filmu, który ma niby być thrillerem, w tak błahy sposób. Złe filmy, to pogwałcenie podstawowych praw człowieka. W Starożytności twórców rzucono by na pożarcie. Dziś – mogę to jedynie wykpić, odradzić, prosić, byście omijali, bo to strata tych rzeczy, których nie można w żaden sposób odzyskać. Chyba nie dojadę dziś do 350 wyrazów.

ON:

Nie wiem jak to się stało, że obejrzeliśmy z Pauliną film „Luster” w reżyserii Adama Masona. Ten wyjątkowy twórca ma na swoim koncie takie niesamowitości jak „W mroku zła” i „Krzesło diabła” – filmy te mają ocenę około 3 punktów na 10, więc nie wiem za bardzo czego myśmy oczekiwali po obejrzanej przez nas produkcji.

Przejdźmy jednak do rzeczy. Fabuła tego gniota zapowiadała się fajnie. Projektant, Thomas Luster, który cierpi na kryzys twórczy i brak kasy, ma na swojej głowie jeszcze inny problem. Jest nim sąsiad aktor, który zbyt często kręci się w pobliżu jego żony. Ogólnie życie Thomasa to gówno, a on sam to taki ludzki robak. Dodatkowo jeszcze wydaje mu się, że w nocy w domu pojawia się jakiś gość, ktoś, kto zostawia liściki w różnych miejscach, przestawia samochód z garażu itd. Za sprawą lokalnego bezdomnego i dilera narkotyków Lesa, postanawia on założyć w domu monitoring, by zobaczyć, co tak naprawdę dzieje się po nocach. Jakie jest zdziwienie naszego bohatera, gdy okazuje się, że nocnym markiem i nieoczekiwanym gościem jest tak naprawdę sam Thomas. Facetowi po prostu odjebało jak nic. Możiwe, iż to wina gorącego klimatu, żaru z nieba, lejącego się za oknem, może to przez dziwne tabletki konsumowane przez kolesia w celach nasennych, a może jeszcze przez coś innego?

Ten film jest zły w każdym calu. Jest słabo zagrany, nie ma zupełnie scenografii, kostiumów, charakteryzacji, intryga jest szyta grubymi nićmi, a krew wygląda jak keczup z Tortexu. To wszystko już gdzieś kiedyś było. Zlepek pomysłów z innych, bardziej lub mniej udanych filmów, wrzucony został w niezjadliwą, suchą bułę, która staje nam w gardle po 15 minutach.

Osobiście odradzam seans filmu „Luster”. To kino mocno niszowe, trafiające tylko do tych, którzy kochają kino klasy B, D, a może nawet Z. Zadowoleni będą także turpiści, który odnajdą tu wiele koszmarnych rozmaitości. Oglądacie na własną odpowiedzialność.