ONA:

Nigdy nie kryłam się z tym, że patriotka ze mnie żadna i zdecydowanie przedkładam rodzinę nad państwo. Nic na to nie poradzę, tak mam. Trochę na to wpłynęły doświadczenia przodków, trochę sama historia, ale jeśli miałabym przy sobie najbliższych i miałabym świadomość, że w nowym miejscu moglibyśmy żyć bezpiecznie i spokojnie, to autentycznie – w obliczu zagrożenia nie wahałabym się ani chwili. Jestem w stanie spakować się w 5 minut i tyle. Nie o tym jednak chcę tu dziś pisać. Od polityki odżegnuję się totalnie i naprawdę trzeba mnie zmuszać do tego, by oddać ważny głos w jakiś tam śmiesznych wyborach. Nie wdaję się nawet w rozmowy na ten temat, bo one kończą się zawsze tak samo – awanturą. Mało jest osób ze świata „znanych”, którzy potrafią rozmawiać na ten temat – dla mnie dość plugawego. Ale jedną z tych osób podziwiam bardzo. Jest to Monika Jaruzelska – która z tym nazwiskiem i przede wszystkim mimo tego nazwiska – dla mnie jest wzorem pod wieloma względami.

Bardzo lubię Jej „słowa”, chociaż przyznam, że do tej pory znałam je jedynie z felietonów, z wypowiedzi, z wywiadów, które przeprowadzała sama i które z Nią przeprowadzono nie raz. Tym razem, trochę z przypadku, chociaż ja w takie „przypadki” nie wierzę, wpadła mi książka pt. „Rodzina”. Rodzina… Świętość ponad wszystko. Wartość nad wartościami. Cel? Inaczej niż przeciętnie – ale owszem, także cel. Ciepło, opieka, wsparcie. I teraz wyobraź sobie, że w Twojej rodzinie, wśród Twoich najbliższych, najważniejszych osób, które Cie wychowywały, kształtowały, które powołały Cie na świat – jest osoba, której nienawidzi się od lat. Za wybór. Za ofiarę. Za wzięcie odpowiedzialności. Nie mam zamiaru oceniać nikogo przez pryzmat tamtych popieprzonych czasów. Generał Jaruzelski dla jednych na zawsze pozostanie „katem”, dla innych „bohaterem” i „patriotą”. Ja, czytając książkę Jego córki – widziałam wojskowego, ojca „z doskoku”, ale ciągle, widziałam osobę, która poza mundurem, pracą, odpowiedzialnością, miała dom, żonę, psy i… dziecko.

Pani Monika wprowadza nas w świat intymny, złożony z przeżyć, ze wspomnień. Pisze o wszystkim – o przyjaciołach, o problemach, o dramatach, o rodzinie również. Pisze wciągająco i na swój introwertyczny sposób – bardzo emocjonalnie. Rozumiem te granice, które stawia, bo robi to bardzo wdzięcznie, uchylając przed nami tyle, ile sama chce. Ale nie papramy się w gnuśności. Jej opowieści są wyważone, subtelne i nawet wulgaryzmy nie rażą. Jaki wyłania się z tego obraz? Ano mamy rodzinę, która żyła inaczej, ale ciągle tak samo, jak inni. Jest mama, która rządzi i narzeka. Jest tato, który daje mądre rady. Jest trochę wujków, cioć, znajomych, którzy czasami w bardzo dziwny i zaskakujący sposób wpływają na życie, na wybory i zostają w pamięci na zawsze. Często ci przyjaciele mają cztery łapy i liżą szorstkim językiem nasze policzki. Jest wiele doświadczeń, które dotknęły praktycznie każdego. Jest sztuka wybaczania i proszenia o wybaczenie. Jest strach, zatrważający strach, bo dotykający najczulszych miejsc – strach o kogoś. Ale jest też wiele dowcipów, wspominek i historyjek, które mogą nam, obserwatorom, dać inną perspektywę. A perspektywa ma znaczenie.

Wciągnęłam tę książkę na raz. Dosłownie. Za oknem robiło się coraz jaśniej, okoliczne koguty w kurnikach piały wściekle, a ja byłam przerażona tym, że książka nieubłaganie zbliża się ku końcowi. „Rodzina” dała mi do myślenia i jeszcze bardziej uświadomiła to, że to najbliżsi są moją najważniejszą wartością.