ONA:

Gdybym miała stworzyć listę filmowych rzeczy, które mnie drażnią mniej lub bardziej, to poza infantylnością i przesadą, mega gryzie mnie brak sensowności, która przekłada się w różnoraki sposób. Z całą moją sympatią i do Eda Harrisa, i Davida Duchovnego, nie nadają się oni do grania Sowietów i przez większość filmu zastanawiałam się dlaczego twórcy zrobili ten film w tak skrajnie anglosaskim stylu.

Nie wydaje mi się to zbyt typowe dla przedstawicielek mojej płci, ale ja uwielbiam filmy wojskowe, jaram się procedurami, ładunkami nuklearnymi i w związku z tym, że przez połowę dzieciństwa karmiona byłam „Polowaniem na Czerwony Październik”, bo i dziadek, i tato ukochali sobie ten film, to bardzo często sięgam po produkcje z łodziami podwodnymi w tle. Tegoroczny „Phantom” Todda Robinsona to jednak film z przypadku. Nie znam zupełnie twórczości tego reżysera, ale po obejrzeniu filmu o tym jak światowy pokój zawisł na włosku z powodu okrętu podwodnego, stwierdzam, że nie jest to zbyt dobry filmowiec. Już wyjaśniam dlaczego…

Mamy lata 60-te ubiegłego wieku. Starszy kapitan radzieckiej łodzi podwodnej – Demi (Ed Harris), dostaje kolejną misję, na wskroś tajemniczą. Ale godzi się na nią, bo na jego wojskowym obliczu po pewnych tragicznych wydarzeniach jest rysa. Jak się oczywiście okazuje, misja statku jest zdecydowanie złowieszcza, a tajemniczy agent KGB – Bruni (David Duchovny) jest mocno zdeterminowany, by się udała. O co chodzi? Otóż za pomocą tajemniczego urządzenia – Fantoma, który potrafi zmienić sygnaturę akustyczną, załoga ma doprowadzić do wybuchu wojny pomiędzy USA i Chinami (maskując się jako chiński statek mają uruchomić pocisk nuklearny na amerykańską flotę). Oczywiście, kapitan jest honorowy i chce zaprzestać działaniom, ale szybko kończy się to tak, że on i jego zwolennicy zostają zamknięci w odosobnieniu. I tu kończy się w miarę sensowna fabuła, a zaczyna się przepychanie i bieganie po klaustrofobicznie małych pomieszczeniach łodzi. Finał jest ckliwy, a cały film oceniam jako marny…

Tak jak już wspomniałam, najbardziej razi nieadekwatność fabuły, historii do tego, co widzimy. Kurczę, czy nie ma w katalogach agentów w USA już żadnych rosyjskobrzmiących aktorów? Skoro wszystko dzieje się w czasach Zimnej Wojny, skoro mamy sowiecki statek, sowieckich żołnierzy, sowieckie plany panowania, to czy naprawdę nie musimy widzieć produkcję tak skrajnie amerykańską? Kupy się to niestety nie trzyma. Ed Harris, koleś który tak bardzo zachwycał w „Twierdzy”, dla mnie po tej roli i z powodu aparycji, sposobu mówienia i zachowania, jest synonimem Amerykanina-patrioty, a tu gra sowieckiego kapitana, który nie chce pić wódki, bo woli rum. Z Davidem Duchovnym to już w ogóle jakiś kosmos. Jako Hank Moody w „Californication” spisuje się bosko i zawadiacko, jako Fox Mulder – intryguje. W „Phantomie” jest agentem, tylko niestety – nie CIA/FBI, a KGB. Zero sensu, za to totalna rozpacz, a opieranie słabego filmu na kilku gorących nazwiskach, jest jawnym oszukiwaniem. Ale jeśli chcecie zobaczyć jak grupa facetów, siedząc na bombie nuklearnej, biega sobie a to na jedną, a to na drugą stronę podwodnej łajby, jak macie ochotę pooszukiwać samych siebie, że film może jeszcze czymś zaskoczyć, a finał nie będzie tak cholernie hollywoodzki, jeśli nie przeszkadza Wam taki błąd stylistyczny – to jak najbardziej można obejrzeć. Natomiast zdecydowanie lepszym wyborem byłoby „Polowania na Czerwony Październik” – nie ważne czy pierwszy, czy 818402 raz.

ON:

Zawsze podziwiałem żołnierzy służących na łodziach podwodnych. Tony żelastwa, zanurzone wiele metrów pod powierzchnią, narażone na ekstremalne ciśnienie. Głębia oceanu jest tak samo bezlitosna, jak pustka kosmosu. Nasze błędy karane są tylko w jeden sposób – śmiercią.

Był genialny „Das Boot”, gdzie udało się w obiektywny sposób pokazać niemieckich żołnierzy podczas drugiej wojny światowej. Fantastycznie oddał klimat łodzi podwodnej Alisatir MacLean w „Stacji Arktycznej Zebra”, tam mamy także poruszony problem zimnej wojny i wyścigu zbrojeń. Gdzieś w 2002 roku na ekrany weszło „Ciśnienie” na podstawie scenariusza Darrena Aranofskiego, ale całkiem dobry scenariusz został spaczony i całości zabrakło tego „czegoś”. Oczywiście, w tym zestawieniu nie może zabraknąć klasyki, czyli „Polowania na Czerwony Październik”. Jakiś czas temu na scenę wszedł nowy gracz „Phantom”. Czy może on możliwość konkurować z innymi dziełami? Odpowiedź jest prosta. Nie, nie może. Wszystko jest winą tego, że film o sowieckiej łodzi jest tak cholernie amerykański, że nawet picie wódki wygląda sztucznie. Czy Rosjanie to tylko wóda i cycate baby? No chyba nie. Podczas napisów początkowych zobaczymy informacje, iż całe dzieło oparte jest na prawdziwych wydarzeniach. To true story, to wysłana pod dowództwem Demiego (Ed Harris) na manewry rosyjska łódź podwodna. Tajne dokumenty, szyfry i kody, a na pokładzie głowica, mogąca rozpętać trzecią wojnę światową.

Zaczyna się sztampowy scenariusz, napisany przez nijakiego Todda Robinsona, który jakimś cudem zdobył kasę na finalizację tego dzieła. Jeszcze lepsze jest to, że udało mu się wsadzić na listę płac Duchovnego i Eda Harrisa. Rozumiem, że panowie mają za sobą swoje najlepsze lata, ale pchanie się na ten rosyjski okręt, to lekka przesada. Oni są tak rosyjscy, jak ja jestem koreański. To jest właśnie podstawowy minus „Phantoma” – brak wiarygodnych postaci. Każdy z bohaterów wygląda jakby właśnie wylazł z jakiegoś fastfooda w Kalifornii, a nie siedział 3 miesiące bez przerwy na podwodnym okręcie. No, ale mniejsza z tym. Płynie sobie ta łódeczka, zaczynają się ćwiczenia, manewry i całe kombinowanie oraz masa procedur. Wszystko idzie okej do czasu, gdy okazuje się, że wśród ekipy są zdrajcy. Podzielona na dwie części załoga biega jak pies z pęcherzem po ciasnych pomieszczeniach i korytarzach, i wzajemnie się wykańcza. Ani to ciekawe, ani wyjątkowo efekciarskie. Jest raczej nudno i bez polotu. Nawet nie jest mi szkoda, że tak się dzieje. Odbębniłem swoje 93 minuty i wiem, że na ten pokład już nie wrócę. Pewne jest także, że unikać będę innych obrazów Todda Robinsona, bo z tego, co widziałem, to pan wielbi się w tworzeniu filmów opartych na prawdziwych wydarzeniach. Jeśli kiedyś najdzie was ochota na „Phantoma”, to dajcie sobie raz w pysk i odpalcie po raz kolejny „Polowanie na Czerwony Październik”.