ONA:

Uwielbiam historię. To mój konik. Kiedy miałam więcej czasu zaczytywałam się w książkach historycznych, ku szczególnej uciesze mojego nauczyciela z LO. Mam swoje ulubione okresy, swoich ulubionych bohaterów i mimo, że to dziedzina skrajnie humanistyczna, ja w niej widzę ogromną ilość logiki i sensownych następstw. To mnie kręci. Na 10 dniowy urlop typu „smażenie, pływanie i picie” biorę 800-stronową knichę o Henryku VIII.

Jednak szczerze muszę przyznać, że historia współczesna nigdy mnie jakoś wybitnie nie łechtała. Ileż można czytać o wojnach, o komunie. Potem nieco te tematy „odpuściły”, by w księgarniach, w działach „Historia” pojawił się terror, terroryzm, wojna z terroryzmem itp. Książka, o której dziś napiszę, jest historyczna, jest współczesna i w dużej mierze związana z szeroko pojętą wojną z terroryzmem. Czyta się ją jak mocną, dobrą sensację.

Tymczasem to książka na faktach. I o faktach.

Navy Sea, Air and Land, czyli potocznie zwani „seals”, to siły specjalne, które powstały nie teraz, przy okazji wojny z terroryzmem, ale za czasów JFK. Od tego czasu walczyli w większości większych konfliktów. Seals to bardzo elitarny oddział. Ich hasło „Jedyny łatwy dzień był wczoraj” sporo mówi o tym, kot w tych jednostkach walczy. Woda, ląd, powietrze. Obrona wewnętrzna, działania bezpośrednie, kontrterroryzm, zwiad. 25-tygodniwy trening „podstawowy”, potem kolejne 16 tygodni.

Wietnam, Grenada, „Pustynna Burza”, Somalia („Helikopter w ogniu” coś Wam mówi?), Bośnia, Afganistan, Afganistan, Irak, Afganistan… Taką „perełką”, która dla wielu amerykańskich patriotów, wynoszących „Foki” na piedestał, jest akcja „Włócznia Neptuna”. Wtedy to, w Pakistanie, Team Six zlikwidował raz na zawsze cel zwany Osama bin Laden.

W książce „Navy Seals” poczytacie o tym, co to znaczy należeć do tej elitarnej jednostki. Wejdziecie w świat najskuteczniejszych żołnierzy. Każda z tych historii brzmi często tak, jakby była scenariuszem z filmu. A nie jest. Książka wciąga i porywa. Na mnie te szumne słowa z okładki o cichych bohaterach, którzy każdego dnia ryzykują własne życie w obronie wolności i demokracji, jakoś wybitnie nie działają, ale i tak – Scott McEwen i Richard Miniter odwalili kawał świetnej, dziennikarskiej, bardzo wnikliwej, a jednak pozbawionej subiektywnej ocenie, roboty.

Siadasz do niej i po 3 godzinach dochodzisz do ostatniej kartki. I czujesz, jak krew płynie w Twoich żyłach, a serce mocno uderza. Warto!