ON:

Jest środek tygodnia, dochodzi 4 rano, a ja zastanawiam się czy iść się położyć, czy może zrobić jeszcze jedną misję. Tylko zdrowy rozsądek pozwolił uniknąć błędu i skoczyłem jeszcze uratować cyber psa. Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda z „Sunset Overdrive”.

Grą, która od początku, gdy jeszcze była w powijakach, nie wywarła na mnie żadnego znaczenia. Jakieś bieganie po mieście śmiesznymi ludzikami i strzelanie do pomarańczowych stworków. Gdzie tu nowa generacja? Po prostu jakaś beka. Za Chiny Ludowe nie pomyślałbym, że kiedyś w to zagram, a tym bardziej, że stanę się posiadaczem białej konsoli z grą w zestawie. Wstyd się przyznać, ale to był ostatni tytuł, który odpaliłem na XBONE. Wszystko dlatego, że nie czułem tego parcia, jakie miałem przy wielu innych produkcjach. I tak oto stanąłem twarzą w twarz z apokalipsą na najwyższym poziomie.

W przyjaznym Sunset City odbywa się wielka impreza promująca nowy napój OverCharge. Muza, półnagie hostessy i Ty pracujący dla korporacji, jako pospolity sprzątacz. Jednak tej nocy coś pójdzie nie tak. Imprezę trafia szlag, a ludzie zmieniają się w dziwne pomarańczowe potwory, które cechuje żądza mordu oraz pragnienie coraz to większej ilości OverCharge. Od samego początku jesteśmy rzuceni w wir wydarzeń, który ma nas nauczyć podstaw sterowania. Musimy bowiem uciec z kolejki miejskiej do naszego mieszkania. Tam będziemy mogli zmienić cechy naszej postaci, ubrać ją w ciuszki. Od tego momentu zaczyna się cała zabawa.

Po pierwsze twórcy podeszli do wszystkiego z ogromną dawką humoru, ba – czasem chorego, ale nadal humoru. Gra jest sandboxem wypełnionym niezliczoną ilością znajdziek, triali, wyzwań i misji. Nasz bohater lub bohaterka, będzie wykonywać zlecania dla kolejnych osób w tym przepełnionym stworami mieście. Część z tych questów jest naprawdę pierdolnięta. Twórcy nabijają się z grup społecznych, kultowych filmów i seriali. Są Nerdzi, gracze RPG, dziwni i zagubieni samozwańczy bohaterowie. Aby rozgrywka nie przypominała kolejnej sztampowej gry o zabijaniu zombie lub innych potworów, postanowiono dać bohaterom swoistą swobodę ruchu. „Sunset Overdrive” to pomieszanie Tonego Hawka z inFamous i Prototype. Możemy wysoko skakać, grindować, biegać po ścianach, odbijać się od dachów, robić fikołki, ślizgać się po wodzie itd. Wszystko po to, by było jeszcze bardziej widowiskowo.

Bo właśnie o to chodzi w tej grze. Każda akcja jest odpowiednio punktowana. Wzrasta poziom za wykonanie sztuczek, zabicie kolejnych przeciwników, zabicie bosów itd. Im więcej punktów, tym więcej kasy na ulepszenia, tym szybciej rosną nasze umiejętności, a gra staje się jeszcze barwniejsza. To powoduje, że cały czas mamy co robić. Inna sprawa to to, że po całym mieście usiane są dodatkowe questy lub wyzwania – tych jest pięćdziesiąt. W każdym zdobywamy medale złoty, srebrny lub brązowy. Celem jest złoto we wszystkich, ale nie jest to konieczne do ukończenia gry. Po drodze znajdziemy także ogromne telebimy, na których to pojawiają się programy z „Sunset TV”. W jednym z nich sam Major Nelson zachęca do wzięcia udziału w wyzwaniach community i głosowaniu na gadżety do odblokowania.

Aby nam się gra szybko nie znudziła, dodano tryb online zwany Chaos Squad. Można do niego dołączyć z rozsianych po mieście budek telefonicznych. W rozgrywce online nasza postać wraz z innymi graczami ma wykonać szereg kolejnych zadań. Podczas tej zabawy używane są nasze avatary z gry, wraz z ich zdobytym ekwipunkiem i umiejętnościami. To bardzo fajna nawalanka urozmaicająca tryb single.

Podsumowując: „Sunset Overdrive” jest grą świeżą, wartą wydania na nią odrobiny kasy. Wszystko dlatego, że dawno żaden tytuł nie dawał nam takiego pozoru swobody, jaki mamy tutaj. Ta gra jest smakowita i w partiach po 15 min., i podczas kilkugodzinnej sesji. Postarano się o to, aby zbytnio nas nie znudziła i to jest najważniejsze. Dla mnie duży plus. Wracam oczyszczać miasto z plugastwa.