ONA:

Jesteśmy fetyszystami kina, które w dziesięciostopniowej skali łapie dwa, dwa i pół punkta. Dawid ma niesamowite zdolności i znajduje takie kupy, a ja ochoczo przytakuję. Wczoraj zaproponował film „U.F.O.”, które nie dosyć, że jest oceniany jako „bardzo zły”, to jeszcze gra w nim Jean-Claude Van Damme, którego umiejętności i warstwę estetyczną oceniam stosunkowo nisko.

 Początek filmu to typowa dyskoteka gdzieś na Wyspach Brytyjskich. Jest picie, rzyganie, ryćkanie i bijatyka. Jest też okropna muzyka, przypominająca wiercenie udarem w zębie przez szalonego dentystę i to w dodatku bez znieczulenia, na parkiecie gibają się jakieś osoby, powoli je poznajemy, a na niebie dzieje się coś dziwnego. Z perspektywy chodnika wygląda to tak, jakby skrzyżowano spadającą gwiazdę (bynajmniej nie chodzi mi o Lindsey Lohan) z samolotem tudzież innym, mniej lub bardziej zidentyfikowanym obiektem latającym. Po imprezie życie wraca na swój standardowy tor, do momentu, gdy zaczyna się dziać coś DZIWNEGO. Gasną światła, nie działają telefony, a na niebie pojawia się ogromny statek kosmiczny…

STOP!

 Nie, stwierdziłam, że nic więcej nie napiszę. Nie warto. Więcej dramatyzmu, emocji, fabuły i sensownych dialogów znajdziemy w średniej klasie pornosie, niż w tym badziewiu. Żądam kary dożywotniego zakazu tworzenia filmu dla Dominica Burnsa, który stworzył to coś chyba tylko licząc na cud, że data premiery (14 grudnia) zachęci ludzi przed końcem świata, by poszli do kina na to badziewie. Ten film nie ma ani jednego mocnego punktu, którym można by go bronić. Jest żałosny, nudny i przewidywalny. To kolejny przykład na to, że (pseudo)filmowcem może zostać każdy.

Ale, dzięki temu znużeniu, odkryliśmy rewelacyjną grę – Wordament. I ją akurat polecamy!

ON:

Wyobraźcie sobie film, w którym pierwsza scena jest jednocześnie sceną z jego końcówki i ma wprowadzić nas w nastrój psychozy i strachu. W tych kilku minutach samotna, wystraszona dziewczyna wybiega z ciemnego domu wprost w rzęsisty deszcz i z przerażeniem otwiera oczy, gdyż coś jest tam w górze, nad nią, w miejscu którego widz jeszcze nie może zobaczyć. A szkoda, bo jakbyśmy zobaczyli „to coś”, co chciał nam pokazać reżyser, to na pewno skończylibyśmy nasz seans w tym właśnie momencie. Oglądałem wiele gniotów, mam za sobą „Xtro”, „Mutanta”, a także „Duchy Marsa”, ale nic nie przygotowało mnie na dzieło niejakiego Dominica Burnsa pod tytułem „U.F.O.”

Ten film jest tak zły, że psy dostają od niego wścieklizny. W szkole filmowej pokazywany jest jako przykład „Jak nie robić filmów”. Agenci CIA wykorzystują go podczas tortur. Podobno ma on ukryty sens, ale od ponad roku nikt nie może go odszukać. Nie wiem co można powiedzieć dobrego o „U.F.O.”, hmmm może, że grająca w tym koszmarku Maya Grant ma fajne „boobsy”. No to jest jakiś plus. Ale ponieważ nie ma ich za wiele i nie są nagie, to lepiej odpuście sobie to filmowe nieporozumienie.

Unikać jak ognia!

PS. I jeszcze jedno nie doszukujcie się w zakończeniu jakiegoś większego sensu.