ONA:

Jakiś czas temu, zanim jeszcze powstała ta strona, wymyśliłam sobie, by nadrobić wszystkie filmy Woody’ego Allena, bo kilka z nich mi się podobało. Skończyło się na tym, że mam ogromny allenowstręt, a do kolejnych produkcji tego pana podchodzę z gigantyczną rezerwą i mniej więcej 5 letnim opóźnieniem. I zauważyłam pewną prawidłowość: kiedy już sama nie wiem co chcę obejrzeć, wybieram jego kino. I tak też przytrafiło się ostatnio. Wybrałam film „Vicky, Cristina, Barcelona”, film, który ktoś na pewnym znanym portalu opisał słowami „Opowieść o trzech szmatach i artystycznym małym ciuliku”. Wystarczająco mocno mnie to zdanie zachęciło.

Vicky i Cristina postanawiają spędzić wakacje w Barcelonie. Jedna chce poznać to miasto i tamtejszą kulturę, by wzbogacić swoja pracę naukową, druga potrzebuje odmiany po kolejnym zerwaniu. Dziewczyny się przyjaźnią, ale są one zupełnie różne. Vicky (Rebecca Hall) jest pragmatyczką, mocno stąpa po ziemi. Ma narzeczonego i małżeńskie plany. Na świat patrzy realnie. Piszę pracę magisterską o tożsamości Katalończyków, kocha Douga, wie czego chce. Cristina (Scarlett Johansson) jest jej zupełnym przeciwieństwem. Ostatnio reżyserowała i grała w filmie, który koniec końców się jej nie spodobał. No i zerwała z kolejnym facetem. W miłości szuka „czegoś” więcej. Ona zresztą ciągle czegoś szuka, a to talentu, a to pasji, a to życiowej ścieżki… Barcelona ma jej w tym pomóc. Niestety, pobyt w tym mieście każdej z bohaterek „psuje” głowę, a wszystko to przez pewnego malarza – Juana Antonio Gonzalo (Javier Bardem), który ma chrapkę na obie kobiety. Ale w życiu artysty jest jeszcze jedna pani i ten pokręcony wielokąt będzie musiał sobie jakoś poukładać pewne rzeczy. Nic tu nie jest oczywiste.

Przyznam szczerze, że ten film mi się podobał. To dzieło poświęcone trzem kobietom, które myślę, że śmiało mogą symbolizować każdą z nas. Emocje, wątpliwości, wybory. Serce vs. rozum. Artyzm? A może realizm? Tu i teraz, czy może kiedyś? Analiza kontra spontaniczność. To nie jest wcale takie proste być kobietą. Z jednej strony mamy oczekiwania „społeczne”. Z drugiej – własny charakter i ambicje. My naprawdę mamy problem, by tak po prostu określić czego chcemy.

Allen słynie ze swojego stylu. On wielbi kobiety właśnie za to, że jesteśmy takie pokręcone i trudne do zrozumienia. Ten film ma swoje momenty. Bywa zabawny, bywa bardzo refleksyjny, ale mimo wszystko jest taką „potrójną” komedią romantyczną. Największym plusem tego dzieła jest warstwa aktorska. Cały czworokąt, składający się z Hall, Johansson, Bardema z dodatkiem Penelope Cruz jest po prostu mega ekspresyjny, wręcz karykaturalnie przerysowany, z ogromną dawką emocji i o dziwo – takiej „życiowej” nauki. Bo ani „społecznie” przyjęta droga, ani totalna alternatywa nie muszą być tą jedną, właściwą.

Polecam. O dziwo polecam, bo gdybym mi ktoś zasugerował wyłącznie na podstawie fabuły ten film, to parsknęłabym szyderczo i zakpiła, że jak komedie romantyczne, to tylko te z Meg Ryan. A tu mamy intrygującą opowieść o miłości i poświęceniu, o seksie, o pasji i o wyborach, które niby są na całe życie, ale niekoniecznie muszą takimi być. A do tego wszystko dzieje się w przepięknej, słonecznej Barcelonie.