Długo dojrzewałam do tego, by zakochać się w Jamesie Bondzie. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Owszem, przeczytałam kilka książek, obejrzałam kilka filmów, ale dla mnie to były po prostu bardzo schematyczne fabuły, które prowadzone są jak po sznurku – na ogół bardzo podobnie. Na szczęście ktoś wpadł na pomysł, by Bondowi dać twarz Daniela Craiga. I to nie jest tak, że nagle fabuła dostała jakiegoś wyjątkowego rozpędu. Nie. Ale… zyskała na wrażeniach estetycznych. Dla mnie Bond już na zawsze będzie miał twarz Craiga i gdy czytałam „Cyngla śmierci” nie potrafiłam nie wyobrażać sobie właśnie Daniela jako 007. Nie mówiąc już o tym, że bez przerwy wyobrażam sobie, jak mdleję w jego ramionach, a on mnie cuci, a potem już pierścionek wielkości kostki cukru, ładny dom, ogród, dużo wyuzdanego seksu… OK, dość!

Szczerze powiedziawszy, zastanawiam się co napisać. Bo książka jest super, a autor napisał ją tak, że trudno nie widzieć przed oczami filmu, nakręconego na jej podstawie. Zresztą, Anthony Horowitz do doświadczony scenarzysta. Jak sam mówi – już jako dziecko uwielbiam zaczytywać się w powieściach Iana Fleminga. Podczas pisania „Cyngla śmierci” starał się być bardzo blisko tej pierwotnej wersji Bonda, którą w latach 50. ubiegłego wieku powołał do życia na papierowych stronach Fleming.

Latem 2014 spadkobiercy Fleminga skontaktowali się z Horowitzem, przekazując mu coś, czego nie miał żaden inny autor, który po Ianie przejął pisanie o przygodach najsłynniejszego szpiega Jej Królewskiej Mości. Horowitz otrzymał prezent od samego Fleminga – zarysy fabuły, stworzone na potrzeby amerykańskiego serialu, który po sukcesie „Doktora No” nie doszedł do skutku. Co ważne – Horowitz z ogromnym szacunkiem podszedł do tych materiałów i w książce wiele z nich jest niezmienionych. To naprawdę wspaniałe. Zresztą, podejrzewam, że pisanie z duchem Fleminga na ramieniu, to musiało być wyjątkowe przeżycie.

I wiecie co? Ta książka nie zawodzi. Mamy tu bardzo eleganckiego Bonda, który w niebywale szarmancki i charakterny sposób obchodzi się nie tylko z kobietami, ale i z wrogami. Tym razem dołożone do tego są szybkie samochody i tajemnica. Bo przecież kolejne piękności i psychol, który chce wysadzić pół świata, to typowe sposoby spędzania  czasu, jak się jest Bondem.

„Cyngiel śmierci” to idealna lektura na raz. Czyta się szybko, dobrze, a autor, a raczej autorzy – świetnie opisują, w bardzo filmowy sposób. Wartka akcja, bondowskie poczucie humoru, intryga. Czego chcieć więcej? Książka idealna podczas podróży. I do wyra. I podczas wakacji, ale hej, jest prawie grudzień, kto myśli o wakacjach?

Poza tym, hej – to Bond. Bond jest zawsze dobry. Na tym to właśnie polega.