ON:
Jest niedziela, późne popołudnie. Zmęczony po wczorajszym grillowaniu, staram się poskładać do kupy resztki szarych komórek, które pozostały w mojej głowie. Część z nich biega jak szalona i krzyczy, część leży gdzieś tam pod czachą i zastanawia się nad sensem swojej egzystencji. Zaraza, zwana wodą ognistą, nie daje im spokoju. Zaraza cholerna i zła, bowiem doprowadza ludzi do agonalnego stanu. Ale czasem odpowiednia ilość Perły Mocnej potrafi zdziałać cuda ważne tylko, aby przyjęła ją odpowiednia osoba. Takim kimś jest Jakub Wędrowycz.
Gdy pierwszy raz przeczytałem opowiadanie o bimbrowniku i egzorcyście-amatorze w jednym, uśmiech nie schodził z moich ust. Było to dobre 10 lat temu, może troszkę mniej. Na rynku poza Nową Fantastyką całkiem dobrze miał się Fenix oraz Science-fiction. Chyba właśnie w Fenixie dopadłem opowiadanie Andrzeja Pilipiuka. Polska wieś, zapadła dziura i koleś mający z 80 lat, przepity i przepalony, pomykający w walonkach i kufajce. Niepozorny dziadeczek i najgorsza cholera jaką nosi świat. Dlaczego? Bo nie ma lepszego egzorcysty niż on. Jak sam mówi: pije, aby zachować trzeźwość umysłu. Trzeba przyznać, żę wychodzi mu to całkiem dobrze. W karcie win Jakuba znajdziemy Perłę Mocną oraz prytę jabłkową, dodatkowo, aby świat nie był za bardzo trzeźwy, Wędrowycz pędzi bimber w ilościach kosmicznych. Pilipiuk nie bawi się w żadne konwenanse i wali z grubej rury. W kieszeni bimbrownika znajdzie się zawsze kawałek linki hamulcowej, z której ukręci pętelkę na pływające po jeziorze łabądki, butelka z samogonem to podstawa jego diety, tak samo jak kromeczka posmarowana gęsim sadłem. Przełknął ostatni kęs kiełbasy i otarł usta gazetą. Kultura przede wszystkim. Jakub się nie pierdzieli. Jego doświadczenie przyszło wraz z wiekiem, kolejne lata przyniosły wiedzę, której nie poszczyci się nie jeden nauczyciel lub bibliotekarz.
„Tradycja naszej służby zobowiązuje. W taki sposób popełnił samobójstwo sam Feliks Dzierżyński. Czytałem w książkach historycznych. Zabił się trzykrotnym strzałem w potylicę..”
Okultyzm dla niego to bułka z masłem. Niezależnie czy trzeba złapać utopca, wykończyć wąpierza, czy też zająć się zjawą, która nawiedziła pobliskie domostwo. Sposoby, jakimi walczy z tym całym cholerstwem, są proste i mało wyrafinowane. Flinta, jednostrzał, stara ułańska szabla, czasem po prostu trzeba improwizować. Pilipiuk bawi się postaciami i epokami. Na drodze Jakuba pojawia się wiele znanych z innych książek czy nawet filmów person.
„Mężczyzna miał na sobie frak, a w dłoni trzymał coś, co ewidentnie przypominało czarodziejską różdżkę… Wędrowycz uśmiechnął się do swoich wspomnień. Nie dalej jak miesiąc temu, zabrał podobną jakiemuś smarkaczowi w okularach, z blizną w kształcie błyskawicy na czole… Gnojek próbował rozrabiać, myślał że trafił na frajera.”
Te spotkania rzadko wychodzą tym osobom na dobre, ale za to czytelnikowi przynoszą wiele zabawy, a co za tym idzie i śmiechu. Andrzej Pilipiuk uwielbia te zabawy słowem, wycieczki w kierunkach różnorakich. Opisy mają być barwne, muszą wprowadzić czytającego w świetny wesoły nastrój, aby choć przez chwilę poczuć się jak Jakub. Bo jakby nie patrzeć to wesoły kamrat, tylko czasem zapomina, że ma poczucie humoru.
Miła, ładnie położona wieś na północ od Kijowa. Tylko u nas prawdziwki ważą 30 kilogramów.
Kroniki są zbiorem opowiadań. Dzięki tej krótkiej formie łatwo możemy odłożyć książkę w dowolnym momencie i wrócić do niej za kilka godzin lub dni. Ale wątpię abyście nie łyknęli jej na jeden raz. Nie jest bardzo gruba, czyta się ją lekusieńko, a po ostatniej stronie zdajecie sobie sprawę, że chcecie jeszcze. I dobrze, bo książek o Jakubie jest w tej chwili 7 i to na pewno nie jest ostatnie słowo Pilipiuka.