ON:

Przez najbliższy tydzień będziecie mogli poczytać trochę o grach. Nie tylko o najnowszych produkcjach, ale także o tytułach, które mają już kilka lat, lecz nadal świetnie dają sobie radę. Dzieje się tak między innymi dlatego, że są po prostu dobre. Dzisiaj kilka słów o „Bulletstorm”, za które odpowiada warszawskie People Can Fly. Pomimo tego, że mamy do czynienia ze FPS-em z 2010 roku, to nadal potrafi dać on wiele dobrej zabawy.

Zacznijmy jednak od początku. People Can Fly to studio, w którym dawno, dawno temu pracował Adrian Chmielarz. Można powiedzieć, że jest to guru polskich graczy. To on, wraz ze swoją ekipą, otrzymał od Epic zielone światło na stworzenie PC-towej wersji drugich „Gearsów”. Po tej produkcji było już wiadome, że polski brand da radę udźwignąć też inne, te na światowym poziomie. Wcześniej Adrian miał swoje mniejsze i większe projekty, które także zostały zauważone przez branżę, ale dziś nie będzie o tym.

„Bulletstorm” wydane zostało przez znienawidzone EA, ale całe szczęście nie zepsuło to tego tytułu. W sieci możemy znaleźć bardzo różne opinie na temat tego FPS-a. Jedne są negatywne, inne zaś bardzo pozytywne -wszystko zależy od recenzenta. Ja sam uważam, że to kawał porządnej strzelaniny, która sprawdza się nawet dziś. Nie ma tu przestoju, dłużyzn i niepotrzebnych rzeczy. People Can Fly skupiło się na akcji, którą „Bulletstorm” jest po prostu przepełniony.

Scenariusz tejże produkcji nie jest bardzo wymagający. Mamy niejakiego Graysona Hunta (jak to imię i nazwisko znajomo brzmi). Grayson wraz z kumplami, podobnymi szumowinami, wykonuje rozkazy niejakiego generała Serano. Ten wojskowy walczy podobno w dobrym celu, ale dość szybko okazuje się, iż jest to bullshit. Oddział Dead Echo, w którym znajduje się Hunt, zostaje wrobiony w wielką aferę, a za jego głowę oraz głowy kolegów wyznaczono znaczną nagrodę. W ten sposób panowie stają się wyrzutkami społecznymi. Dalej jest tylko lepiej. Warto dodać, że statek, którym podróżuje zabijaka, ulega zniszczeniu, a on plus niedobitki z oddziału lądują na dość mało przyjaznej planecie – Stygii.

Bardzo szybko dostajemy w swoje ręce karabin i zaczynamy krwawe łowy. Co tak naprawdę różni produkcję studia z Warszawy od innych tego typu gier? Skillshoty, czyli zbieranie punktów za najbardziej brutalne egzekucje. Punkty te możemy przeznaczyć na zakup ulepszeń. Egzekucje potrafią być bardzo widowiskowe, np. przyciągamy przeciwnika w naszym kierunku przy pomocy „smyczy”, potem kopiemy go w powietrzu, tak że odlatuje od nas, a następnie strzelamy mu w głowę. To tylko ten mniej wysublimowany finisher. W całej grze jest ich dobra garść, a niektóre z nich są mega widowiskowe. Z racji brutalności “BS” jest skierowany tylko do dorosłych odbiorców.

Wędrujemy więc przez opuszczony kurort na Stygii, staramy się uniknąć wszelakich niebezpieczeństw, które zagrażają nam nie tylko ze strony lokalnych mieszkańców, ale także flory, do tego dochodzą przydupasy Serano. Zbieramy punkty, rozwijamy umiejętności i wykręcamy zabójcze i wysoce punktowane combosy. Sama gra nie jest niczym odkrywczym, ale wygrzew, który nam oferuje, jest wyjątkowy i daje naprawdę świetną zabawę.

Gdy ukończymy główną kampanię, pozostaje nam jeszcze trochę zabawy. Mamy do wyboru tryb ECHO, który jest nastawiony na zdobywanie ogromnej ilości punktów, a co za tym – i gwiazdek. Każdą mapę należy ukończyć z trzema, za co otrzymamy aczka. Drugi tryb to Anarchia, w którym online, do czterech graczy, możemy katować kolejne fale przeciwników. Trzeba przyznać, że oba wydłużają żywotność całej produkcji, która sama w sobie nie jest wcale krótka.

„Bulletstorm” kosztuje teraz całkiem sensowne pieniądze. Jeśli nie mieliście okazji zagrać w tę produkcję od People Can Fly, to warto wyciągnąć te kilka zeta i odpalić naprawdę długiego i wciągającego shootera.