ONA:

Na biografię Micka Jaggera czekałam długo. I warto było, ponieważ Christopher Andersen nie tyka błahych historyjek. W jego dorobku znajdziemy wiele książek o tych ważnych i ważniejszych. Mamy Katharine Hepburn, mamy Madonnę i Michaela Jacksona. Mamy również wspomnienia o Lady Di i jej synach, są książki o Clintonach, o Obamach. W 2012 na półkach w księgarniach pojawiło się jego najnowsze dziecko. I kiedy tylko wpadło w moje łapki, pożarłam go od razu, bez zbędnej gry wstępnej.

Uwielbiam cudze życiorysy i już tyle ich przeczytałam, że mam pewien kanon cech, które w mojej opinii składają się na życiorys doskonały. Strasznie mnie drażni, gdy autor narzuca swój punkt widzenia, gdy pisze w sposób skrajnie subiektywny, gdy ocenia lub gdy wyciąga jakieś bezsensowne wnioski. Za to niezwykle cenię żarty i dowcipy, cięte riposty i nutkę sarkazmu. A pierwszą rzeczą, którą szukam, gdy wpada mi w łapki nowa biografia, to zdjęcia. Mam wrażenie, że im bardziej niezwykłe kardy z życia, tym lepsza książka. A już najbardziej lubię, gdy pojawiają się dotąd niepublikowane materiały. Książka Andersena będąca zbiorem dziejów z życia Jaggera zawiera to wszystko. Jest napisana w sposób lekki, ale mamy wrażenie, że to powieść (romans awanturniczy?).

Zacznijmy od początku. Wraz z pierwszymi stronami poznajemy pierwsze dni z życia przyszłej gwiazdy rocka. Dowiadujemy się co nieco o jego przodkach, o mieście w którym dorastał, o jego pierwszych krokach. Potem w książce pojawia się kolejny bohater, Keith Richards. I następne nazwiska muzyków, aktorów, artystów, modelek itd. A wszystko zanurzone z cudownych latach. Bardzo lubię The Rolling Stones, a gdy w książce pojawiały się tytuły piosenek, w głowie szumiała mi muzyka. Zaskoczyłam samą siebie tym, że większość z tych utworów znałam, a niektóre z nich należą do mojej top 10. Ale wracając do samego Micka. Cóż, byłam świadoma tego, że w tamtych czasach sex, drugs and rock n roll było powszechne jak chleb z masłem, ale książka mnie tylko mocniej uświadomiła. Wyobraźcie sobie. Impreza. Koks i szampan na każdym stoliku. McCartney i Lennon, gdzie indziej Elton John i Eric Clapton. David Bowie i Mick skupiają uwagę wszystkich, a myśli towarzyszy kręcą się wokół pytania Spali już ze sobą, czy jeszcze nie?  Andy Warhol robi zdjęcia, w oddali słychać muzykę, a nie jęczenie Ke$hy czy innej Britney Spears. Przeszywa mnie dreszcz, a gęsia skórka sunie aż po samą szyję. Wiecie, ja jestem osobą, która ma muzycznych idoli osadzonych wyłącznie w latach 70-80tych. Dla mnie takie historie działają niesamowicie. Dajcie mi tylko wehikuł czasu i jak ucieknę 4 dekady wstecz, to nikt mnie już w czasach współczesnych nie zobaczy…

Jeszcze jedna rzecz mnie zaskoczyła. Właściwie, kto z tych Wielkich z najcudowniejszego okresu w kulturze współczesnej, jeszcze żyje, tworzy, zachwyca? Albo nie żyją, bo dragi tudzież szaleńcy ich zabili, albo spierdzieli się i strzykają im kolana, albo po prostu zawiesili swoją karierę, odcinając kupony z przeszłości. A Mick i Keith nie. To wyjątki. Wyjątki mówiące głośno, acz mimochodem o tym, że ćpanie, chlanie i ruchanie przez wiele dziesięcioleci wcale nie miało na nich złego wpływu. Ba, ja mam wrażenie, że ta cała chemia, którą oni zażyli, uodporniła ich na wszystko.

Mick Jagger jest tym wszystkim, o czym ludzie marzą skrycie i do czego dążą. Jest bogiem, w życiu i na scenie. Na szczycie stoi dumnie od wielu lat, a ludzie go podziwiają. Od samego początku pokazywał swoją oryginalność i odwagę, by to manifestować. A do tego był mega, mega tajemniczy i jeszcze bardziej nieobliczalny. Grzeszył, nie w sensie religijnym, ale ludzkim, popełniał masę błędów, wykorzystywał, a jego pewność siebie i arogancja niejedną osobę zrażała. Tylko co z tego. Jest bogiem, może pozwolić sobie na więcej. Za nim od dawna stoi sznur wiernych fanów (i fanek), do których takie postawy przemawiają. W książce pada wiele znanych i ważnych nazwisk. Czasami z niedowierzaniem wracałam do początku zdania, by sprawdzić, czy faktycznie Jagger mieszał w tych wszystkich osobach.

Książka wydana przez Insignis jest jedną z ciekawszych pozycji tego typu, które pojawiły się w tym roku na rynku. Macie jeszcze czas, żeby poprosić Mikołaja o Micka pod choinkę. Polecam – bo warto. Dla fanów zespołu, dla fanów muzyki, dla osób, które chcą poczuć te cudowne lata.