ON:
„Double Fine” to takie studio, które zaserwowało nam swego czasu „Brutal Legend”, grę z pokręconym Blackiem, wcielającym się w postać Eddiego Riggsa. Mimo tego, że była to całkiem sensowna produkcja, nie sprzedała się tak jak zakładano i Tim Shaffer postanowił zmienić model biznesowy, skupiając się na mniejszych grach rozpowszechnianych elektronicznie. Tak powstało wyjątkowe i bardzo miłe „Costume Quest”.
Nie wiem jak patrzeć na tą grę, czy okiem dorosłego czy dziecka? A może po prostu popatrzę swoimi, czyli „dorosłego dziecka”, faceta, który spędza średnio 20 godzin tygodniowo przy konsoli, grając w najróżniejsze produkcje, starając się je „calakować” i czasami opisać na Marudzeniu. Historyjka, w której weźmiemy udział, zaczyna się w święto, które w naszym kraju jeszcze do końca się nie przyjęło i pewnie będzie ciężko, aby tak się stało. Ksiądz z ambony by pewnie połowę ludzi pogonił. Mowa oczywiście o Halloween.
Całą przygodę będziemy obserwować z perspektywy jednego z bliźniaków (chłopiec lub dziewczynka), zależnie od naszego wyboru. Taka wycieczka po okolicznych domkach to dość duże wyzwanie dla dzieciaków i nic nie przygotowuje ich na to, że jedno z nich zostanie porwane przez zielonoskórego potwora, uwielbiającego słodycze. Reszty można się domyślać. Kierując jednym z rodzeństwa musimy uratować swoją bliźniaczą połówkę i przy okazji pozbyć się zielonej zarazy. Gra jest bardzo prostym, kolorowym i klimatycznym RPG-iem. Zaczynamy w pojedynkę, aby po pewnym czasie do naszej grupy dołączyć kolejnych (maksymalnie 2) towarzyszy, którzy pomogą nam w naszym zadaniu. Gra pokazuje jak problemy mogą być postrzegane oczami dziecka, nasz strój robota zmienia się w wielkiego transformera, rodem z japońskich produkcji, przyjaciel noszący hełm i miecz będzie dzielnym i odważnym rycerzem, a „amerykański symbol wolności” stanie się „party healerem”. Widać tu dobrze jak małe rzeczy potrafią stać się wielkim wydarzeniem w życiu kilkulatka.
Po porwaniu brata/siostry zaczynamy naszą podróż. Zwiedzamy sąsiedztwo, starając się zebrać jak największą liczbę informacji o tym, co się przydarzyło i przy okazji wykonać subquesty. Każde zadanie premiowane jest punktami doświadczenia, te zaś sprawiają, że nasz poziom rośnie. Dzięki temu stajemy się silniejsi oraz odporniejsi. W kilku okolicznych „sklepach” znajdziemy “wojenne znaczki”, zwiększające nasze atrybuty lub dające nam dodatkowe umiejętności. Walutą nie jest złoto, ale słodycze, które możemy znaleźć rozrzucone po okolicy, a także zebrać z okolicznych domów pukając do drzwi i wołając „cukierek albo psikus!”. Cała gra sprowadza się do zbierania słodkości, robienia małych questów, kompletowania nowych kostiumów i brania udziału w minigierce. Aby wykonać pewne zadania musimy użyć umiejętności jakie daje konkretny strój, co pozwala posunąć się dalej w naszej przygodzie.
Czasem zdarzy się, że na naszej drodze stanie „zły zielonoskóry” i wtedy będziemy musieli stoczyć z nim walkę. To prosta, turowa rozgrywka bazująca na QTE, nie oczekujmy od niej za wiele, to po prostu przerywnik pomiędzy kolejnymi zadaniami. Najtrudniejsza może okazać się ostatnia walka, ze złym i najgorszym, ale odpowiednie „znaczki” potrafią bardzo ją ułatwić.
Gra nie jest długa, bo można ją ukończyć w około 5-6 godzin, do tego dochodzi dodatkowa godzina, może półtorej, jaką oferuje dodatek „Grubbins on ice”. Nie jest to dużo, ale jak na produkcję, która pojawiając się na promocji kosztuje około 35 złotych, to całkiem przyzwoicie.
„Costume quest” jest prosty i powtarzalny, co za tym idzie po przejściu pierwszego etapu, drugi i trzeci nie będą dla nas żadną zagadką. Zadania będą podobne, zmieni się tylko lokacja, w której przyjdzie nam wykonać misje.
Jak dla mnie warto. Uważam, że jest to świetna odskocznia od całej masy bardziej wymagających gier, w jakie ostatnio grałem. Niech potwierdzeniem tego będzie, to że łyknąłem całość praktycznie za jednym razem.