ONA:
Jest jeszcze jeden film, z okresu mojego dzieciństwa, za którym przepadam totalnie. Historia jest bardzo błaha i niepozorna, ale nie potrafię przejść obok, kiedy ta produkcja po tych wszystkich latach wpada w moje ręce. Niedawno, podczas standardowego sprzątania w półkach, zobaczyłam pudełko z tym filmem. I oglądałam do do 4 rano, wbrew wszelkiej logice. Znam go na pamięć, a i tak uwielbiam. Dziś – „Niesforna Zuzia”.
Bill (James Belushi) i Sue są „parą” włóczęgów. On obiecał jej matce, że się małą zajmie i tak, człapiąc przez kolejne ulice, w kolejnych miastach, udają ojca i córkę. Łączy ich wyjątkowa przyjaźń… Co prawda nie potrafią nigdzie zagrzać dłużej miejsca, ale póki są razem – jest im dobrze. Bill nie pracuje, Sue nie chodzi do szkoły, ale nadrabiają odpowiednią gadką i kilkoma sposobami, których nauczyli się podczas swojego włóczenia się. Pewnego wieczoru chcą upolować kolację. Jak to robią? Ano udają, że Bill wpada pod koła jakiegoś samochodu. Na ogół upolowana osoba, nie chcąc mieć problemów z policją, godzi się na ufundowanie im posiłku… Nasi bohaterowie wybrali sobie samochód, który należy do pani adwokat – Grey Ellisson (Kelly Lynch), która jest zimną, wyrachowaną suką. Dla niej rodzina, dzieci, małżeństwo to zbędne elementy. Ma faceta, równie twardą skamielinę co ona, ale żyją osobno. Jej celem jest kariera i wychodzi jej to świetnie. Aktualnie chce bardzo brzydko rozwieść swoją klientkę z wpływowym i niezbyt wiernym mężem. Ale dosyć o Grey. Ona jeszcze nie wie, że za dosłownie kilka chwil usłyszy „jeb”, a potem pisk małej dziewczynki…
Kiedy adwokat zobaczyła nieprzytomnego faceta i zapłakane dziecko, przestała myśleć logicznie. I dokładnie na to Bill i Sue czekali. Chwilę później omnomali już sobie kolację w jakieś podłej knajpie. I wydawać by się mogło, że ta trójeczka już nigdy się więcej nie spotka, aż tu nagle, po jakimś czasie, Bill WPADA pod koła Grey. Znowu! Ale tym razem – naprawdę. Kobieta postanawia przyjąć w swoich wylaszczonych progach, parę nieznanych bezdomnych… A jej skamielina i wyzucie z emocji powoli zaczyna się pękać i zmieniać…
Pomimo tego, że w tym filmie nie ma zbyt dużo sensu, a wszystko jest słodkie i cukierkowe, i oczywiście kończy się totalnym hiper happy endem, ja i tam przepadam za tym dziełem. Jest tu i trochę humoru, i trochę dramatyzmu, ale wszystko podane jest w takim sympatycznym, familijnym sosie. Nie wszystkim będzie odpowiadać taka słodko-pierdząca, naiwna opowieść, ale mi, o dziwo, bo przecież ja też za takim kinem nie przepadam, siedzi. I to od lat.