Sekretne życie zwierzaków domowych 2 – recenzja
„Sekretne życie zwierzaków domowych” to była animacja, na którą czekałam jak na miesiączkę po 50 dniu cyklu. Serio. Obejrzałam w necie każdą możliwą zapowiedź, każdy teaser, materiał reklamowy, trailer – wszystko. Seans mnie nie zawiódł, ale właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że od premiery pierwszej części już trochę minęło, a ja nigdy więcej nie obejrzałam tej bajki raz jeszcze. Bo do takich „Minionków” to czasem nawet wracam.
Czas na część drugą
Z nieukrywaną przyjemnością oświadczam, że jest ona jeszcze lepsza. Znowu obejrzałam wszystko, co tylko producenci wypuścili. Nie mogłam doczekać się seansu. I bawiłam się wyśmienicie, na końcu zalewając się łzami.
Max i Duke żyją sobie ze swoją ukochaną panią. Między chłopakami wreszcie narodziła się braterska nić i są wszyscy szczęśliwi. Wtem, w życiu Katie pojawił się mężczyzna, a zaraz za nim, na skutek pewnych… ruchów… pojawiło się dziecko. Max nie ukrywa, że za dziećmi nie przepada, ale ten brzdąc wywrócił jego życie do góry nogami. Psy zyskują nowego członka stada, ale Max szczególnie mocno wziął sobie do serca, by o niego dbać.
A jest tego więcej
Cała rodzinka jedzie na wakacje na wieś, gdzie poznają psa Koguta.
W tym czasie Chloe uczy Gidet bycia kotem, Snowball staje się superbohaterem, Daisy postanawia uwolnić z cyrku tygrysa. Dzieje się!
Animacja jest przezabawna, perfekcyjnie wykonana i ma świetny dubbing. To jedna z tych historii, na które czekam. Jest tak, jak ma być. Dorośli nie umierają z nudów, dzieciaki bawią się wybornie. No i muzyka! Rewelacyjna!