ON:
9 lat temu w moje ręce wpadła płyta „MenschFeind” niemieckiego Diary of Dreams. Było to zupełnie przypadkiem, podczas grzebania w na półkach z muzyką w jednym z warszawskich sklepów. Moją uwagę przyciągnęła czarna okładka z lakierowanym zdjęciem, przedstawiającym zakrwawione dziecko w kagańcu. Zamiast oczu miało ono dwie czarne plamy. Trzeba przyznać, że wszystko było dość creepy, dlatego dałem płytce nowy dom. Chwilowe zauroczenie przerodziło się w pasję, która zakończyła się pełną dyskografią zespołu. Mieszka ona teraz na moich półkach.
„MenschFeind” był albumem mrocznym, ale to inne dzieło Niemców wywarło na mnie ogromne wrażenie – „Nigredo”. Pięknie wydany box pełen czerni i szarości ozdabia grafika z ogromnym krukiem. Trzeba przyznać, że w kwestii wydawania płyt – zespół zdobył małe mistrzostwo. Każdy album ma okładkę zbudowaną według tego samego schematu. Dzięki temu nie pomylimy wydawnictw Diary of Dreams z innymi płytami z gatunku.
Diary to tak naprawdę Adrian Hates, były gitarzysta nieistniejącego już Garden of Delight. Postawny mężczyzna z mocnym, ciężkim głosem, który praktycznie sam wyprodukował wszystkie albumy. Jeśli chcemy zaklasyfikować projekt do konkretnego gatunku muzycznego, to najłatwiej przypisać go do darkwave, darkelectro, darkgothic i synthpopu. To muzyka przepełniona elektroniką, klawiszami, automatami perkusyjnymi i ostrymi gitarami, choć te pojawiają się gościnnie. Diary of dreams tworzy utwory mroczne i pełne emocji. To gotycka scheda pełna pytań egzystencjalnych, przepełniona śmiercą, bólem i cierpieniem. Nawet najbardziej „jasna” płyta czyli „Nigredo” potrafi doprowadzić do lekkiej depresji. To nie muzyka dla każdego. Ciężkie dźwięki wybijają w naszym umyśle ścieżkę, która naprawdę może doprowadzić do depresji. No może trochę przesadzam, ale prawdą jest, że niemiecki zespół potrafi zagrać w taki sposób, że prostują się zwoje mózgowe. Czego bowiem oczekiwać od utworów o tytułach: „Dead Letter”, „Reign of Chaos” czy „Portrait of Cynic”.
To zupełnie inna muzyka niż ta, którą reprezentuje inny zespół z tego samego gatunku, a mianowicie Diorama. Tam możliwe, że dzięki wokalowi Felixa Marca, mamy zupełnie inny rodzaj depresji -pozostawia ona w nas odrobinę nadziei. Diary of dreams po prostu mówi: świat jest gówniany, ludzie to hieny, a na końcu i tak wszyscy umrzemy.
Gdy pierwszy raz odpalimy „Nigredo” nie da się nie zauważyć, jak cholernie rytmiczna jest to płyta. Pomimo negatywnego przesłania, pomimo depresyjnych dźwięków – mamy fenomenalną partię rytmiczną, okraszoną gitarami. Wokal Hatesa jest wręcz hipnotyzujący, niezależnie czy śpiewa on po niemiecku, czy też po angielsku. Czasem mamy do czynienia z recytacją, a nie typowym śpiewem. Dzięki temu zabiegowi można powiedzieć, iż bierzemy udział w gotyckim przedstawieniu. Hates to taki dekadencki Armand z „Wywiadu z Wampierm”, opowiadający o hedonistycznych aspektach ludzkiej egzystencji.
Wydany w 2004 roku album nie ma złych momentów. Niezależnie, czy słuchamy otwierającego płytę „Dead letter”, przepełnionego klawiszami „Charma Sleeper”, czy wpadającego w ucho „Psycho-logic”. Ten album jest po prostu kompletny. Jeśli za koncept przyjmiemy ludzką egzystencję, ogólną obłudę i hedonizm, to możemy powiedzieć, że mamy do czynienia z konceptalbumem, możemy tak powiedzieć o każdej płycie „Diary of dreams”.
Darkwave to gatunek nie dla wszystkich. Kojarzy się on raczej z mrocznymi gotyckimi laskami, i kolesiami w ciężkich skórzanych płaszczach. Trochę tak jest, ale nie można tak bardzo szufladkować tego nurtu, bowiem jego przedstawiciele grają muzykę diablo różną. Przykładem może być piękna, smutna ballada „Cannibals”, która jest perełką na „Nigredo”.
Polecam, ale ostrzegam, to muza dla odważnych.