ON:

Z serią „Gears of War” miałem do czynienia jeszcze za czasów grania na PC. Kupiłem sobie wypasioną edycję kolekcjonerską i spędziłem przy niej trochę czasu. Oczywiście były to czasy gdy „Live” oficjalnie w Polsce nie istniał, więc aby pograć, trzeba było kombinować i zakładać „fałszywe” konta na UK lub USA. Później, gdy pojawiła się w moim domu konsola, to wraz z nią zagościła u mnie pierwsza edycja kolekcjonerska na Xboxa. Nie powiem, że jestem zakochany w serii, ale trzeba przyznać, że gra w której palce maczało polskie studio, ostro namieszała na rynku konsolowym. Po zamkniętej trylogii przyszedł czas na nową odsłonę serii, czas na „Judgment”.

Od razu mówię, że po tej grze nie możecie się spodziewać niczego nowego, dostajemy stare „Gearsy” w nowej odsłonie. W tym tytule rozgrywka zawsze będzie polegać na jednym – na wykończeniu „Szarańczy”. Do eksterminacji dołożony zawsze jest jakiś wątek fabularny, który bywa mniej lub bardziej udany. Choć trzeba przyznać, że w „trybach” przeważnie należy on do tych lepszych. Myślę, że zamknięcie trylogii i nie ciągnięcie jej na siłę dobrze zrobiło serii, bo ile razy można odgrzewać ten sam kotlet? W przypadku „Gears of War: Judgment” postawiono na nową historię i w pewnym sensie „nowych” bohaterów. Marcus i Dom mieli już swoje pięć minut sławy, czas na dobrze znaną nam dwójkę ich kumpli, czyli na Bairda i Cole’a. Wiecie, że to wystrzałowe chłopaki, zawsze pakujące się w najgorsze tarapaty. Twórcy zdecydowali cofnąć się w czasie i pokazać nam co się działo po tak zwanym Dniu Wyjścia, czyli Inwazji Szarańczy. Oznacza to, że nasi bohaterowie są o jakieś 15 lat młodsi niż w trylogii.

Jeśli chodzi o samą fabułę, to bardzo szybko przechodzimy do konkretów. Na dzień dobry bowiem widzimy zakutych w kajdany Bairda i Cole’a oraz dwójkę towarzyszących im podczas misji żołnierzy. Jednym z nich jest Sofia Hendrick, była kadetka akademii Onyks, a drugim Garron Paduk – były wojak Unii Niezależnych Republik, które w czasie wojen Pendulum ostro zaszły za skórę Koalicji. Cała czwórka stanowi, a może lepiej napiszę – stanowiła oddział Kilo, który został oskarżony przez pułkownika Ezrę Loomisa o zdradę i nieuprawnione wykorzystanie technologii COG. Chodziło o jedną „małą rakietę”. Zaczyna się więc przesłuchanie. Dzięki retrospekcji jaką zastosowano podczas narracji, zupełnie inaczej gra się w nowe „Gearsy”. Każdy z czterech członków drużyny opowiada o tym jak wyglądała akcja jego oczami, co za tym idzie – przyjdzie nam pokierować wszystkimi postaciami. Zeznania, jakie składają „nasi” żołnierze, mają przełożenie na to, co dzieje się na ekranie. Do rozgrywki Epic ekipa z PCF dołożyła kilka smaczków, które urozmaicają znaną nam z poprzednich edycji grę. Sama rozgrywka nie różni się niczym, ale całą kampanię „poszatkowano” na pomniejsze etapy podczas, których zdobywamy „gwiazdki” i „odtajniamy misje”. Już tłumacze o co chodzi. Jeśli graliście w „Bulletstorm” pamiętacie na pewno wewnętrzy system „wyzwań” i tutaj jest podobnie. Na każdej planszy możemy zdobyć maksymalnie 3 gwiazdki za naszą grę. Oczywiście wyjątkowe akcje, takie jak egzekucje, headshoty, czy zabójstwa granatami zwiększają nasz współczynnik, zaś śmierć, obalenie i inne nieudane akcje zmniejszają go. „Odtajnianie misji” to nic innego jak ich utrudnienie. Przykładem niech będzie droga sam początek, gdy według oficjalnych danych Baird wraz z odziałem nie napotkał żadnego oporu, a odtajnienie misji pokazuje, że trzeba było dać sobie radę z hordą Szarańczy. Poszatkowanie misji na małe kilku-, kilkunasto minutowe kawałeczki spowodowało, że nie mamy problemu z wyłączeniem konsoli w dowolnym momencie. Dochodzimy bowiem do pewnego etapu, po czym jeśli jest druga w nocy, nie musimy się obawiać, że dużo stracimy. Z drugiej strony ta sama opcja powoduje, że mamy syndrom jeszcze jednej planszy. Fantastyczne jest też to, że za „spałnowanie” wrogów odpowiada „Smart Spown System”, który zapobiega identycznemu ustawieniu przeciwników podczas kolejnych rozgrywek.

2013_gears_of_war_judgment_game-HD

Okej, teraz trochę o minusach. Są właściwie dwa, no może trzy. Pierwszy to AI naszych towarzyszy, pomagających nam w singlu. Jeśli nie gramy z kumplami to trójkę bohaterów zastępuje sztuczna inteligencja. W większości przypadków sprawuje się ona całkiem sensownie, ale zapomnijcie o grze na poziomie Insane z tą ekipą. Ja przechodziłem na kampanię na Hardkorze i czasami kląłem co niemiara. Siedząca obok mnie Paulina, aż zerkała na mnie z dezaprobatą. Spowodowane to jest tym, że w 90% przypadków ogień przeciwników skierowany jest na nas i jeden mały błąd powoduje, że zostajemy obaleni. W tym momencie nasi towarzysze powinni przybiec nam z pomocą. Jasne, zdarza się to raz na jakiś czas. Ale był etap, który powtarzałem z 6 lub 7 razy. Masa wrogów, pełno Boomerów i innego dziadostwa. Biorę strzał na klatę, a stojąca obok mnie Sofia radośnie dobiega w kierunku nadchodzącego przeciwnika, Cole sobie pomyka gdzieś po 2 stronie planszy, a Garron umiera obok mnie. Druga sprawa to system „sejwowania”. Opiera się on na „punktach zapisu”, które przeważnie są dość dobrze rozłożone, ale znów jest kilka momentów w grze, w których może nas potelepać. Wyobraźcie sobie 5 minutową wymianę ognia z przeciwnikami, a pod koniec robicie mały błąd i zaliczacie „heda”. Co się wtedy dzieje? Wracacie do początku, do ostatniego „sejwa”. Jest to denerwujące. Jako trzeci minus podaję długość rozrywki. Grając na hardkorze łyknąłem kampanię w 6 godzin, plus dodatkową godzinę zajmuje „Pokłosie”, czyli taka mini kampanią wprowadzająca do trzecich Gearsów. Oczywiście dostajemy jeszcze tryb multi, w którym trochę bawić nam się przyjdzie, ponieważ zbieracze aczków będą musieli 50 level zdobyć aż cztery razy. W multi pojawiają się nowe tryby takie jak „Przetrwanie” i „Natarcie”, ale sama rozgrywka nie różni się od tego, do czego przyzwyczaiły nas poprzednie części gry.

Pod względem graficznym gra prezentuje się naprawdę ładnie. Już w trzeciej części było widać jak duży skok jakościowy uzyskano od czasu 2-ki, ale „Judgment” jest chyba najładniejszy z wszystkich gier z serii. Nie oczekujcie tutaj fajerwerków jak w „Crysisie”, bo to inna klasa.

Reasumując „Gears of War: Judgment” jest grą dobrą, tyle, że nie wnosi praktycznie nic nowego do uniwersum oraz do elektronicznej rozrywki. To porządnie zrealizowany kawał gry, który po całkiem sensownym singlu, ma nas przekonać do gry w multi. Pewnie i tak za chwilę pojawią się pierwsze DLC, co sugeruje VIP pass, jaki pojawił się na „Live”. Tak czy inaczej, każdy fan serii na pewno grę już ma lub zamierza ją kupić. Jeśli ktoś nie miał szansy odpalić wcześniej, to „Judgment” jest dobrą okazją na zapoznanie się ze światem zaatakowanym przez szarańczę, tym bardziej jest to dobre posunięcie, bo w pudełku znajdziecie kod pozwalający ściągnąć pierwsze „Gears of War” zupełnie za darmo.