ONA:
Mieliśmy pojechać na rowery, ale kapiący z nieba deszcz pokrzyżował nam plany. W ramach zmiany, rozsiedliśmy się na kanapie i jakoś tak naturalnie nam wyszło, że oboje mamy ochotę na coś od Eastwooda. Padło na ‘Gran Torino’. Pamiętam jak w 2008 roku, kiedy pojawił się na ekranach, wszyscy o nim mówili. Gdzie nie poszłam, wszędzie padało pytanie ‘A widziałaś już ‘Gran Torino? Nie?! Koniecznie obejrzyj’. I wtedy właśnie zrozumiałam, że jest to film, w którym główny bohater musi umrzeć. To tak jak filmową ekranizacją ‘Sexu w wielkim mieście’ – Carre i tak weźmie ślub z Mr. Bigiem.
‘Gran Torino’ to film o samochodzie, ale jest to wątek poboczny. Głównym bohaterem jest Polak. Spolaczony do szpiku kości: rasista, który koniec końców zaprzyjaźnia się z imigrantami. Katolik, ale dlatego, bo żona była katoliczką. Mr Know It All, bo ma cały garaż różnego rodzaju sprzętów i wszystko umie naprawić, w myśl jakże polskiej tradycji ‘Zastaw się, a postaw się’, wymieszanej z ‘Ja nie naprawię?!’. A do tego lubi dobrze zjeść, machnąć sobie piwko na ganku. Do tego ma solidny problem z ludźmi. Zaczynając na własnej rodzinie, przez sąsiadów, skończywszy na lekarzu i fryzjerze. No i jest Clintem Eastwoodem.
Film jest ciepły i brutalny zarazem. Pokazuje z jednej strony walkę o honor, ale i bezsensowne unoszenie się dumą. Z jednej strony pokazuje, jak ważna i pomocna może być rodzina, gdy jest zżyta, a z drugiej, typowy familijny portret, gdzie wszyscy sobie skaczą do oczu i czekają na spadek. To wszystko jest dość groteskowe. Ba, nawet skośnooka ‘mafia’ bardziej śmieszy, niż straszy. Ale co z tego?
Dla mnie świetnym podsumowaniem tego obrazu jest rozmowa, którą młody ksiądz przytacza na mszy pogrzebowej głównego bohatera:
‘Walt Kowalski powiedział mi kiedyś, że nie wiem nic o życiu i śmierci,
bo jestem przeuczonym, 27-letnim prawiczkiem, który lubi trzymać za ręce przesądne staruszki i obiecywać im życie wieczne. (…) Ale miał rację. Tak naprawdę nic nie wiedziałem o życiu i śmierci…’
Zdecydowanie, nie jest to film typu ‘Coco Channel’.
Zdecydowanie, polecam go obejrzeć, mimo, że naspojlerowałam tu dość solidnie.
ON:
Paulina opisała film bardzo dokładnie, ale ja wtrącę swoje pięć groszy. Jak bym napisał, że na filmach Eastwooda się wychowałem to bym trochę skłamał. Jak byłem w wieku wchodzenia do piekarnika po drabinie, to ten aktor i reżyser miał już za sobą kilka, jak nie kilkanaście filmów. Gdzieś dorastając wpadał mi od czasu do czasu jakiś „Żółtodziób”, „Brudny Harry” czy „Bez przebaczenia”. W filmach zawsze było coś brudnego, coś co powodowało, że postacie grane przez niego, mimo że przeważnie trochę zgorzkniałe, chamskie i szorstkie budziły sympatię. W „Gran Torino” jest podobnie. To opowieść o honorze, przyjaźni i przełamywaniu barier. To także opowieść o chamstwie, współczesnym świecie, który jest tak inny od tego znanego starszym już ludziom, a także o śmierci nie tylko fizycznej, ale i psychicznej.
Przeraża samotność głównego bohatera, jego brak kontaktu z najbliższym. Sam mówi, że z sąsiednią (azjatycką) rodziną ma więcej wspólnego, niż z własnymi dziećmi i wnukami. Widać jak hieny czekają tylko na to, aby dobrać się do rzeczy, które zostaną po jego śmierci. W tej samotności wychodzą z Kowalskiego wszystkie jego fobie i demony. Ale nie chce on pokazać swojej słabości i z każdym problemem musi poradzić sobie sam. I tak jest przez pierwszą część filmu. Każdy, kto próbuje zbliżyć się do Walta Kowalskiego, dostaje siarczysty policzek złożony z cynizmu i złośliwości. To Eastwood, który przez zaciśnięte zęby przy piwie opowiada dowcip.
„Do baru wchodzi Meksykanin, Żyd i Murzyn.
A barman do nich – Wypierdalać!!!”
Wszystko zmienia się w późniejszych minutach, pojawia się kilka nowych postaci mających istotny wpływ na fabułę, a w samym głównym bohaterze okazuje się być wiele cech ludzkich. Mimo tego wszystkiego widać niestety, że umieranie i starość są straszne. Że pewne rzeczy, do których się przyzwyczajamy i zasady według, których nas wychowano z upływem czasu się dewaluują.
Gran Torino to jeden z filmów, który ogląda się raz na kilka lat. W takich dawkach jest to obraz, który skłania do przemyślenia pewnych rzeczy. Szczerze polecam.