ON:

„The Hurt Locker” zgarnął 6 Oscarów, a ja dopiero teraz obejrzałem tę produkcję. Nie wiem dlaczego tak się stało. W międzyczasie przebrnąłem przez dziesiątki filmów, wojennych. Jedne były lepsze inne gorsze, żaden jednak nie pokazywał jak bardzo wojna potrafi uzależnić. Jest jak narkotyk, a chłoną go wszyscy, co stojący po tej „dobrej”, jak i po tej „złej” stronie.

William James jest saperem. Jednym z tych najlepszych. Na swoim koncie ma kilkaset rozbrojonych ładunków. Gdy jego poprzednik ginie podczas rozbrajania bomby, przychodzi jego kolej na przejęcie dowództwa nad małym oddziałem Marines, który stacjonuje w Iraku. James to dość dziwny jegomość, wydaje się być wyizolowany, wyalienowany. Dla niego liczy się efekt końcowy – moment, w którym wyciąga z ładunku element odpowiedzialny za detonację. To nie tylko daje mu odjazd, którego nie uświadczy nawet po narkotykach, ale pozwala także na grę ze śmiercią. I to dla niego liczy się najbardziej.

To, co jest najmocniejszą stroną tego obrazu, to sposób narracji, który jest zupełni inny od tego, co znamy z wojennych filmów. Tutaj mamy do czynienia z pewnymi epizodami, pokazującymi członków oddziału saperów. Nie tylko Willa, który uzależniony jest od adrenaliny, ale także jego podkomendnych: Sanborna i Eldridge’a. Obaj uważają, że lekkomyślność ich dowódcy może doprowadzić do ich śmierci. O dziwo jego zachowanie nie przeszkadza wojskowym wysokiej rangi. Dla nich, to idealny żołnierz, którego ze świecą szukać.

„The Hurt Locker” przyrównuje uzależnienie od walki do narkotykowego dojazdu. Narkotyk ten spija i James, który rozbraja ładunki i Ci stojący po drugiej stronie barykady, którzy zabijają w imię swojego Boga, tego jedynego i prawdziwego. Każdy ma swój kawałek odlotu. Niesamowity odjazd można łyknąć też dlatego, że wojna pozwala bawić się w bogów. To my decydujemy, kto z ginie z naszej ręki, komu zaś darujemy życie. Reżyserka Kathryn Bigelow bierze się za temat ciężki i trudny w przedstawieniu, a jednak robi to bardzo dobrze. Męskie kino przedstawione z punktu widzenia kobiety wygląda inaczej, ale nadal jest krwawe i dosadne.

ONA:

Zaskoczył mnie ten film. Zaskoczył bardzo, bo to jest bardzo ciekawa (chociaż pełna propagandy) historia, którą wyreżyserowała kobieta i która nie jest babska. To twarde, harde kino – takie bez pieprzenia się i bez ckliwych emocji.

Fajni, charakterni aktorzy. Wciągająca i trzymająca za jaja fabuła. Dobra reżyseria i realizacja techniczna. Dobry dźwięk i autentyczna groza wojny, bez czołgów z kartonów. Nie ma tu sztuczności. Piach szczypie w oczy, upał doskwiera, żołnierski wikt wbija się w plecy, a każda osoba, która stanie na Twojej drodze, może okazać się wrogiem, który czyha na Twoje życie.

Kiedy już wydaje Ci się, że fabuła lekko zwolniła, to dostajesz serią wystrzałów i nie wiesz, czy strzelają przed Tobą, czy za Tobą. Gdy masz wrażenie, że rozpracowałeś każdego bohatera, dostajesz w pysk od losu, który tak misternie został utkany – w tym przypadku – przez scenarzystę.

Nie jest to mój ulubiony film wojenny, ale uważam go za jednego z lepszych i ciekawszych.  Takich z jajami.