ON:

Na początku dzisiejszego wpisu powinienem ostrzec każdego młodszego czytelnika, że dziś będzie o dziele wyjątkowo dorosłym, które nie powinno wpaść w ręce osób poniżej 21 roku życia. Obstawiam, że wersja filmowa nie przeszła by nawet etapu „rejtingowania”, bowiem to, co mam zamiar wam dziś pokazać, nie należy do lektury, lekkiej łatwej i przyjemnej.

„Jedenaście tysięcy pałek, czyli miłostki pewnego hospodara” wyszły spod pióra niejakiego Guillaume Apollinaire. Tak naprawdę nazywał się on Wilhelm Apollinaris Kostrowicki i podobno wywarł on znaczny wpływ na awangardę modernistyczną. Jego nazwisko kojarzone jest z ruchem kubistycznym, futuryzmem oraz surrealizmem. Aktywnie tworzył na początku dwudziestego wieku.

„Jedenaście tysięcy pałek” po raz pierwszy pojawiło się w Paryżu w 1907 roku. Weszło na salony pocztą pantoflową i dość szybko wzbudziło wiele kontrowersji. Później, w 1973 roku, wydano je nakładem wydawnictwa Jean Jacques Pauvert i pozycja ta nie narobiła zbyt wielkiego szumu. Minęły lata i książkę tą można znaleźć w normalnym obiegu.

O co tyle hałasu? O powieść, którą porównuje się do „120 dni Sodomy”. Chociaż gdy tak patrzę na to porównanie, to „120 dni” wydaje się dziecięcą igraszką pełną gówna, a „Jedenaście tysięcy pałek” jest tak mocny, jak kreska koki wciągnięta z brzucha dziwki. Nie dziwie się, że niektórzy nie wytrzymali i po prostu przestali czytać to dzieło. To naprawdę ciężki kaliber.

Wszystko zaczyna się w Bukareszcie, gdzie poznajemy pięknego, młodego „księcia” Mony’ego Valkutascu. Już na początku wprawne oko wyłapie zabawy słowne, które czyni sobie autor. Ambasador Serbii zwie się Vzvodan, a jedna z dziwek – Aleksyna Mniammniam. Cała mikro opowieść, bo mierzy sobie ona około 100-120 stron, przepełniona jest takimi właśnie postaciami. Wróćmy jednak do „księcia”. Został on wezwany do konsulatu Serbii, gdzie uciechom cielesnym oddawał się Vzvodan. Spaślak lubił czasem zabawić się z chłopcem, wiec na pierwszych stronach mamy już opis małej orgii w ustawieniu 2 na 3. Po tym jak ambasador wykręcił numer Mony’emu, ten postanawia opuścić smutne włości, sprzedać majątek i udać się do Paryża, bo zawsze pragnął posiąść Paryżankę. Tak zaczyna się podróż Valkutascu po Europie oraz Azji, podróż przesiąknięta najróżniejszego rodzaju zboczeniami i zwyrodnieniami. Nie ma tutaj żadnego tabu, żadnego.

Woody Alen powiedział „W życiu trzeba spróbować wszystkiego za wyjątkiem kazirodztwa i tańców ludowych”. W „Jedenastu tysiącach pałek” nie ma tańców ludowych.

To książka, którą potraktowałem z dystansem. Podszedłem do niej jak do „Drunny”, bo inaczej naprawdę byłbym bardzo zniesmaczony. To fikcja literacka, chora i zboczona, którą z racji swojej budowy zapisano na listę francuskiego dziedzictwa. Z drugiej strony kilka dobrych lat temu, a dokładnie w 1986 roku, powołano do życia gatunek zwany Splatterpunkiem. Niektóre powieści z tego nurtu są jeszcze bardziej popierdolone niż „pałki”.

Tak jak wspominałem to lektura dla ludzi o mocnych żołądkach, nerwach i psychice, innym odradzam czytanie tejże książki.