ONA:

Film o babach, które sfiksowały.

Film o facetach, którzy zajmują się profesjonalną masturbację owych bab.

Film o wynalazku, który zawojował babskie szafki nocne, na kolejne setki lat.

Film o wibratorze, seksie, emancypacji, świadomości, planach, pieniądzach, związkach i karierze. Film o życiu.

On jest młodym lekarzem, który ma zupełnie inne podejście do medycyny, niż jego starsi koledzy. Mówi o bakteriach i zarazkach, o opatrunkach, za co wyrzucają go z kolejnych szpitali i praktyk. W końcu trafia do sędziwego lekarza od spraw kobiecych, który specjalizuje się w leczeniu histerii. A jak to robi? No cóż… Własnoręcznie. Pacjentka, nogi na 1:50, trochę olejku i jedziemy. Masaż relaksacyjny, który doprowadza do skurczy, a w efekcie daje rozluźnienie. Oczywiście, że można powiedzieć „Lekarz doprowadza je do orgazmu”, ale pamiętajmy, że historia dzieje się w wiktoriańskiej Anglii. Zresztą, sama Królowa Wiktoria też ma tu fajną scenę…

Młody doktorek pomaga starszemu. A robi to tak dobrze, że ich gabinet wypełniony jest po brzegi kobietami z histerią. A ręka zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Na szczęście, koleś ma kumpla, który jara się elektryzacją. I w ten sposób rodzi się wibrator… Urządzenie równie rewolucyjne (rewelacyjne też) jak telefon, mikser, mikrofalówka i pralka. Wszystko, żeby pomóc kobietom.

W filmie jest też ckliwy wątek miłosny, bo to w końcu komedia romantyczna, ale kto by się nim przejmował. Szczególnie, że  kręci się wokół Maggie Gyllenhaal, która mi mocno spaskudziła „Mrocznego rycerza” i na którą patrzeć nie mogę od tego czasu.

Podsumowując: wolałabym, żeby było więcej o wibratorze, a mniej o miłości.

ON:

Zupełnie nie mam pomysłu jak ocenić ten film. Mamy bowiem do czynienia z komedią romantyczną, której głównym wątkiem jest masturbowanie kobiet w celach leczniczych. Ich choroba zwie się naukowo histerią, a najgorsze jej objawy leczy się nawet poprzez usunięcie macicy. Oj te wspaniałe metody naukowe przełomu stuleci…

Poznajemy młodego doktora Mortimera, który wyprzedza swoje czasy. Jego podejście do leczenia chorych jest nowatorskie, szerzy on na lewo i prawo teorię zarazków (o której coraz głośniej w prasie naukowej), ale przez to nie przysparza sobie wcale przychylności pracodawców. Zmuszony przez sytuację do przyjęcia jakiejkolwiek praktyki,  trafia do gabinetu doktora Dalrymple, który jest lekarzem chorób kobiecych, a dokładniej wyżej wspomnianej histerii. Najlepszym (podobno) lekarstwem tejże dolegliwości, jest masaż relaksacyjny doprowadzający do „paroksyzmów skurczy.” Potocznie mówiąc: sfrustrowane kobiety nie mające orgazmów (przez co mogą być zmierzłe), przychodzą do doktora i płacą mu za doprowadzanie ich do orgazmu. No bajka. Ponieważ młodzik jest bardzo przystojny, a jednocześnie ma bardzo zwinne i zgrabne paluszki, ilość kobiet odwiedzających gabinet znacznie wzrasta. Dodatkowo, okazuje się także, że starszy pan sam wychowuje wyrośnięte już córy, które tylko czekają na zamążpójście. Młody Mortimer szybko zakochuje się w jednej z nich, co bardzo cieszy starego doktora, bo już od dawna szukał następcy, który kiedyś poprowadzi jego gabinet. Niestety, każdy ma swoją wytrzymałość, tak też stało się z dłonią Mortimera. Czasami facetowi nie dźwignie się w odpowiednim momencie cała dłoń, przez co pacjentki poczuły się bardzo, ale to bardzo zaniedbane i zaczęły opuszczać wizyty. Doprowadza po raz kolejny do utraty przez niego pracy. W między czasie zdaje sobie sprawę, że jego uczucia chyba nie są skierowane do odpowiedniej siostry, i że to właśnie druga, bardziej „charakterna”, jest tą jedyną, z którą powinien spędzić resztę swojego życia. Gdzieś tam w tą całą historyjkę wpleciony jest przyjaciel doktora, który interesuje się elektryką. Jest swojego rodzaju wynalazcą i technikiem. Podczas jednej z wizyt u swojego kumpla, doktorek zaczyna bawić się elektryczną miotełką do kurzu, co doprowadza do wynalezienia pierwszego wibratora.

Film jest podzielony tak 70/30, gdzie 70% jego czasu to wątek lekarsko-romantyczny, zaś pozostałe 30% to historia odkrycia wibratora. Niestety, ani jeden ani drugi nie jest jakoś bardzo śmieszny. Możemy bardziej powiedzieć o filmie historyczno-obyczajowym z elementami komicznymi. Da się go oglądać, ale nie jest to dzieło wybitne pod żadnym względem, właśnie może dlatego, że reżyser nie zdecydował się na konkretny wybór gatunku. Jeśli już oglądniecie, to sami stwierdzicie te to film na jeden raz.