ONA:

Nie od dziś wiadomo, że filmy o Człowieku-Nietoperzu dzielą się na dwie grupy: te pierwsze, w reżyserii Burtona albo Schumachera i te od Nolana. Właściwie, poza tym, że występuje w nich Batman i jego boska muskulatura, są totalnie różne. W tych pierwszych całość prezentuje się dość kiczowato, za to bardzo komiksowato (wstyd się przyznać, ale moim ulubionym Batmanem był Clooney). Natomiast to, co zaserwował nam pan Nolan, to to co ja uwielbiam NAJBARDZIEJ!

Jesteśmy przed trzecią częścią przygód Netoperka, dlatego w weekend zaserwowaliśmy sobie dwie poprzednie części. Zatem do dzieła.

Przyznam szczerze, w pierwszym odczuciu „Batman – początek” zupełnie mi nie siadł. Byłam przygotowana na kolejne przerysowane przygody, a tu taka zmiana. Potem obejrzałam jeszcze raz i mogę przyznać, że chociaż nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, „Początek” zachwyca.

Poznajemy historię od początku. Od momentu kiedy mały Bruce bawi się beztrosko ze swoją przyjaciółką w ogrodzie i wpada w starą studnię, gdzie atakują go nietoperze. I ten moment staje się jego traumą na wiele, wiele lat. Poznajemy rodziców. Z miejsca można zakochać się w ojcu. Thomas Wayne jest bowiem super-bohaterem, w pełni swego człowieczeństwa. Jest lekarzem, jest biznesmenem, jest też filantropem i mimo sukcesu, mimo bogactwa – ciągle jest tym samym dobrym człowiekiem. Jest też świetnym rodzicem.. To on jako pierwszy budował w swoim synu wiarę w siebie i w ludzi. Dlaczego spadamy, Bruce? Żeby nauczyć się podnosić. Niestety, Gotham City, miasto w którym przychodzi żyć naszym bohaterom, staje się kolebką zbirów i miejscem przeklętym, naznaczonym przez zło. Rodzice młodego Wayne’a giną, zabici przez złodzieja. Opieką nad dzieckiem zajął się wierny sługa, Alfred. Ale w młodym poczucie winy narastało wraz z wiekiem. Bruce nie potrafił pogodzić się ze stratą rodziców. I właśnie w tym momencie poznajemy historię narodzin Batmana. Wayne ląduje w więzieniu, z którego wyciąga go Ducard. Wciąga on go do Ligi cieni, gdzie Bruce przechodzi wyczerpujące szkolenie. Niestety, egzamin nie został zaliczony, bowiem nasz główny bohater nie chciał (potrafił?) zabić człowieka. Na domiar złego, niszczy on obóz Ligi… I w końcu wraca do Gotham. Spotyka właściwych ludzi, we właściwym czasie. Lucius Fox i Alfred pomagają mu przeistoczyć się w Batmana – cichego, nieznanego obrońcę miasta i ludzi. Staje do walki z obłąkanym Jonathanem Crane, którego ambicja jest ogromna. Chce on bowiem otruć mieszkańców miasta gazem i doprowadzić do upadku Gotham. Robi to w sposób niezwykle cwany i przemyślany, przeistacza się w potwornego Scarecrow’a (w Stracha na wróble), ale okazuje się być jedynie sługą kogoś o wiele gorszego i potężniejszego… Kogoś, kto w bitwie ostatecznej staje z Batmanem. No i oczywiście, w filmie musi pojawić się wątek miłosny, który pociągnie się aż do Mrocznego rycerza…

A teraz czas na analizę naszego bohatera.

Batman jest człowiekiem. To fakt. Nie jest naszprycowany, nie jest z kosmosu. Jest człowiekiem. Jego superbohateryzm polega na sile i woli, na wychowaniu, na ukształtowaniu przez świat. Poddany jest on treningowi, zarówno ciała, jak i psychiki i na tym właśnie polega jego zajebistość. No i nie zapominajmy, że bez ludzi, jego wiernych przyjaciół, miałby o wiele ciężej. Zaczynając od Rachel, przez Alfreda (który nigdy nie zwątpił w niego), przez Foxa, dzięki któremu miał strój, pojazd, broń i wszystko inne, a skończywszy na Jimie Gordonie, z którym współpracował. Cały ten zespół składa się na superbohatera, jakim jest Batmam. A, nie zapominajmy o pieniądzach i wpływach. Bruce Wayne jest jedynym dziedzicem fortuny swoich rodziców, a jego fundusz powierniczy i firmy, które posiada, zdają się być niewyczerpywanym źródełkiem z mamoną. Dear God, Bruce, będę Twoją żoną, będę Ci gotować obiadki i cerować skarpety!

Co samym filmie? Gus Lewis grający Wayna w wieku 8 lat to był błąd. Dzieciak nie ma za grosz ekspresji, a scena zabicia rodziców przez niego staje się beznadziejna. Katie Holmes jest uroczym dziewczęciem, które kojarzy mi się wyłącznie z „Jeziora marzeń” i jako pani Criuse, też średnio mi siadła, ale to może jakaś podświadoma zazdrość, bo w kontynuacji Maggie Gyllenhaal też mi nie pasowała. Natomiast zestaw Bale – Freeman – Oldman – Caine to absolutny strzał w dziesiątkę. Christian Bale sprawił, że Batman jest totalnie boski i ludzki. On faktycznie sprawia wrażenie, że jest w stanie pokonać każdego przeciwnika. Freeman w świetny sposób pokazał faceta, który wie tyle ile ma wiedzieć, a do tego jest kreatorem i geniuszem. Oldman okazuje się, że może grać bohaterów pozytywnych, a Caine jest uroczym dziadeczkiem, który zawsze wspiera Batmana i jest jego skałą. A, zapomniałam o Liamie Nelsonie. Za bardzo obiwankenobiowaty był (zarówno w kwestiach, jak i w wyglądzie). Plus wolę go w rolach pozytywnych.

Wybitnie podobało mi się pokazanie scen i zdjęcia. Jeżeli zaś chodzi o choreografię walk, to można nad tym było popracować i patrząc na to, co znalazłam w „Mrocznym rycerzu” faktycznie, uczyli się na błędach. Taki Batman wybitnie mi siedzi i mając wybierać filmy z superbohaterem, on jest moim numerem 1.

Polecam. A jutro Why so serious…

ON:

W uniwersum Marvela i DC mamy wielu mścicieli walczących o sprawiedliwość, szukających zemsty. Wielu z nich posiada nadprzyrodzone zdolności, które pomagają im zwalczać zło. Umiejętności zdobyli przez przypadek, podczas wypadku, czy też nieudanego eksperymentu. Tak powstał Logan (mój ulubiony), Spider-man i wielu innych. W tych wymyślonych światach najciekawszymi postaciami, bohaterami są Ci, którzy są zwykłymi ludźmi, a z niesprawiedliwością walczą za pomocą własnych pięści i intelektu. Do nich należą między innymi Punisher i Batman. Jeden i drugi miał okazję pojawić się na ekranach kin, ale dopiero ostatnie wersje filmów pokazały tych bohaterów z tej dorosłej strony. Punishera zostawimy na inny wpis. Dziś będzie o gacku.

Nie ujmuję nic pierwszym Batmanom stworzonym przez Tima Burtona i Joela Schumachera. Są inne, bardziej komiksowe, plastyczne. Tam każdy nietoperz grany był przez innego aktora, a Gotham było bardziej oldschoolowe. Takie jak ze starych filmów NOIR.

Ale potem przyszła era Christophera Nolana, który postanowił dać fanom innego Batmana, tego który ma swoje lęki, który musi stawać przed wyborami i niezależnie jakie one będą – prowadzą do destrukcji. Czasami będzie to destrukcja Gotham, czasami bliskich nietoperza, a czasem samego bohatera. Nolan pokazuje nam obrońcę miasta jako zwykłego człowieka, zakładającego strój i maskę, aby stać się symbolem i siłą napędową dla tych, którzy chcą się przeciwstawić niesprawiedliwości. Narodziny mrocznego rycerza to następujący po sobie szereg zdarzeń, jakie wywarły wpływ na młodego, a później dorastającego Bruce’a Wayne’a. Wszystko zaczęło się od wypadku w ogrodzie rezydencji Weyne’ów, zaszczepia on w młodym paniczu lęk przed nietoperzami. Fobia ta doprowadza do kolejnej tragedii, jaką jest śmierć rodziców Batmana. Chęć zemsty na mordercy rodziców jest ogromna, jednak mafia ubiega Bruce’a. Spotkanie z jej szefem jest tym pierwszym ważnym krokiem, który bohater stawia na ścieżce walki dobra ze złem. Kolejne sceny to wciągnięcie nas w intrygę. Poznamy tych największych przeciwników nietoperza, między innymi manipulujący psychiką Scarecrow oraz starający się w imię ideałów zniszczyć Gotham Ra’s al Ghula. Nolan nie poskąpił nam też wątku, w którym zobaczymy skąd mroczny rycerz posiadł swoje umiejętności oraz w jaki sposób wszedł w posiadanie swoich gadżetów. Na oddzielne pochwały zasługują dwie kreacje: Alfred – tutaj granego przez Michaela Caina. Dla mnie taki powinien być właśnie Alfred, człowiek zagadka, przyjaciel rodziny, który gdzieś głęboko chowa swoją przeszłość wojskową. To jedna z najbliższych Waynowi osób. Alfred dla Batmana to jak dr Watson dla Scherlocka. Są nierozłączną uzupełniającą się parą. Mimo, iż jest on postacią drugoplanową, nigdy nie jest go za mało. Drugą postacią jest genialnie zagrany przez Oldmana, Jim Gordon. Jego postać jest tak strasznie komiksowa, że mogłoby się powiedzieć, iż wyciągnięta prosto z kadru któregoś z opowiadań o Batmanie.

„Początek” jest pierwszą z trzech części „nowej trylogii” o rycerzu z Gotham. Zerwała ona Burtonowską estetyką. Batman stał się bardziej nowoczesny, współczesny, co wyszło mu tylko na dobre. Ale jak wspominałem wcześniej nie oznacza, iż stary był zły. Nolan wystawia na koniec pierwszego Batmana, swojego asa, a właściwie Jokera… Ale o tym już jutro.