Kształt wody - recenzja

„Kształt wody” to film, który mnie diabelnie wynudził i zawiódł. Moje oczekiwania rosły bardzo, szczególnie, że hype na to dzieło było gargantuiczne. Tymczasem teraz, gdy tak przyglądam się kolejnym recenzjom, wszyscy dochodzą do podobnego wniosku. To cholerny przerost formy nad treścią, a Guillermo del Toro przekombinował bardziej, niż robił to w innych filmach.

Kształt wody – recenzja

Przepraszam, ale co to w ogóle było? To fantasy? Melodramat? Może to też po trochu musical? Jak chcę sobie posłuchać nieudolnego śpiewania, to odpalam inne produkcje… Można mnie nazwać kompletnym wsiurem, który nie ma o niczym pojęcia, ale gdy widzę wyświechtane frazesy mówiące o tym, że to NAJLEPSZY film del Toro, że tak cholernie wzrusza, porusza, że to taka „Piękna i bestia” usadzona w cholera wie jakim uniwersum. Tu niektórzy nawet biblijnych motywów się dopatrują, a ja powiem tyle – ja tu widzę dżem.

A, i podobno to ambitne dzieło, które jest w pełni przyswajalne przez masowego, przeciętnego widza. Czyli co… skoro dla mnie to było po prostu ponad wszelkie siły. Well, zostane mi oglądanie „Kevina”.

Szczerze powiedziawszy, mocno zastanawiam się co napisać o samej fabule. Spin-off Hellboya? Jakaś pokrętna wersja „Amelii”? W każdym razie mamy niezbyt urodziwą, nieśmiałą, przejrzystą dla otoczenia woźną, która pewnego dnia poznaje sekret rządowego laboratorium. Oczywiście, wszystko wszystkim wymyka się spod kontroli. Najlepszy komentarz, który przeczytałam o tym dziele? „Film o stosunku kobiety z rybą”. O matko, jakie to prawdziwe!

I dla mnie ten film to kolejny dowód na to, że odpowiedni hype sprawi, że dana rzecz jest na ustach wszystkich i nawet za bardzo nie mówi się o tym, że to taki słabeusz. Bo przecież ma 13 nominacji do Oscara, w tym dla najlepszego filmu, dla najlepszego reżysera.

Podsumowując: nudna, sztampowa opowieść o jakieś tam wersji tolerancji. Przerost obrazu nad treścią.

Tagi: Kształt wody – recenzja, filmy recenzja, marudzenie, blog popkulturowy, blog recenzencki, recenzje filmów