ON:
Z Led Zeppelin mam ogromny problem. To zespół, który zapisał się ogromnymi zgłoskami w historii muzyki, ale niestety, nie każdy ich album jest produkcją, która może być przeze mnie dobrze oceniona. Są krążki, które po prostu nudzą lub są oklepane i nijakie. Z biegiem czasu panowie Page i Plant wydorośleli i zaczęli nagrywać solowe albumy, które potrafią zaskoczyć stylistyką i brzeniem.
Dziś cofniemy się jednak do 1975 roku, kiedy to Led Zepelin wydało płytę „Physical Graffiti”. Ten dwupłytowy krążek, to szósty inajdłuższy album formacji. Niedawno pojawiła się kolejna jego reedycja, która jest naprawdę bardzo ładnie wydana. Walory wizualne, to jedno, a sama zawartość tego krążka – to drugie. Wiele piosenek z tego albumu nagrywano z myślą o „III” i „IV”. Mieszanka stylów i dźwięków jest tutaj tak różnorodna, że ciężko mówić o spójności. Różna jest też jakość nagrań i dbałość o nie. Spowodowane jest to tym, że płyta była tworzona w rozmaitych miejscach.
Dużo tutaj typowego dla Zepelinów grania, które jest przepełnione hardrockową nutą. Jednak to nie te dźwięki są kwintesencją tej płyty. Jeśli się uprzemy, to znajdziemy na „Physical Graffiti” wszystko. Od ocierających się o blues utworów, przez zapożyczenia z country, ale także zabawy jam sessionowe. Ponieważ płyta jest „poszatkowana”, pojawili się na niej różni muzycy, którzy mniejszym lub większym przypadkiem znaleźli się w składzie. Usłyszymy tutaj między innymi znanego z The Rolling Stones Iana Stewarda. Gdy słuchamy kolejnych piosenek gdzieś brakuje nam tego tonu znanego z trzeciej i czwartej płyty Led Zeppelin. Jednak Page i Plant nie pozwolili sobie na spoczynek i w całym tym rozgardiaszu i mętliku pojawia się coś, co stało się arcydziełem. Wychwalany przez krytyków, ukochany przez fanów, to „Kashmir”. To ciężka gitara, orientalne motywy, wyrazista perkusja. To dźwięki Maroka i Bliskiego Wschodu, słowa, które powstały podczas podróży Planta przez te rejony. „Kashmir” to niesamowita, prawie dziewięciominutowa podróż, której się nie zapomina.
„Physical Graffiti” nie jest najlepszym krążkiem w karierze zespołu. Poza „Kashmirem” brak tutaj hitów na skalę „Babe I’m Gonna Leave You”, „Dazed And Confused”, „Whole Lotta Love” czy też „Stairway To Heaven”, ale nie oznacza, że to zły album – jest on po prostu trochę chaotyczny. Wydaje mi się, że to jednak pozycja obowiązkowa dla każdego fana Zeppelinów. Bo jak można nie mieć „Kashmiru” w swojej kolekcji. Poza tym to ponad 82 minuty klasycznego już grania.