ON:

Kolejny dzień żyję jak na jawie, temperatura w granicach 38 – 39 stopni plus remont i trzy nieustające projekty to tylko wierzchołek góry lodowej. Po kilkunastu godzinach na nogach odpływam i czuje się jakbym był na dobrych, kolorowych dropsach. Przechodząc przez korytarz czas spowalnia, ściany się wydłużają, a ja sunę w powietrzu. W podobny sposób zaczyna się „Night” – genialny koncept album grupy Gazpacho.

Gazpacho to norweski zespół neoprogresywny, który bardzo blisko związany jest z Marillion. Starsi koledzy wielokrotnie wspierali młodą ekipę. To zapraszają ich na koncerty, to sprzedają ich płyty w swoim sklepie, to znów wspominają o nich w wywiadach. „Night” jest czwartą płytą w ich muzycznym dorobku i chyba najlepszym krążkiem w całej dyskografii.

Ta trwająca ponad 53-minuty muzyczna suita, to tak naprawdę jeden utwór podzielony na pięć części. Całość jest opowieścią o życiu i przeplataniu się warstwy materialnej i duchowej. To opowieść o różnorodnej interpretacji świata. Oniryczny klimat przewija się przez całą płytę, powoduje, że odpływamy w inny świat. Zaczyna się spokojnym, trwającym 17 minut „Dream of Stone” i to właśnie ten utwór wprowadza nas w senną warstwę albumu. Subtelne dźwięki usypiają i pozwalają się rozluźnić i w tym stanie smakować „Night”.

Gdy macie 39 stopni gorączki świat jest pełen dziwności, gdy położycie się na ziemi wszystko wiruje, a powietrze okleja waszą mokrą skórę. Gdy dodamy do tego dźwięki Gazpacho, rozpoczynamy podróż. O podobnym doświadczeniu, ale po LSD, jest płyta Porcupine tree „Voyage34”. Gdy już damy się pociągnąć z rękę do króliczej nory, zaczyna się sześciominutowy „Chequered Light Buildings”. To utwór przepełniony smyczkami i gitarą, w tle pojawiają się dodatkowe wokale, a całość jest jak morze – czasami spokojne, a czasem bez powodu wzburza się i zabiera kolejne ofiary. Gdy już wypłyniemy z oceany snów na spokojniejsze wody, zaczyna się najlepsza kompozycja na płycie, trwająca prawie 10 minut „Upside Down”. Rytmiczna, a jednocześnie spokojna. Wokalista Jan Henrik Ohme czaruje swoją nieco hogwathową barwą głosu, płynnie balansując na granicy falsetu. Koło trzeciej minuty zaczyna się fenomenalna solówka gitarowa, a cały utwór zalicza się do tych, które powodują, że ciary przechodzą nam po plecach. Do końca snu zostało jeszcze 20 minut. Najpierw przyjdzie nam przesłuchać „Valerie’s Friend” – to bardzo agresywny, jak na ten album utwór, który chyba jest najsłabszym na krążku. Koniec podróży zamyka „Massive Illusion”, który wycisza całość i doprowadza do finiszu tę płytę.

„Night” jest płytą bardzo dobrą i pomimo tego, że ma już 7 lat, nadal świetnie się jej słucha, a wszystko dlatego, iż tworzono ją z głową i stanowi jedną całość. Kolejne dokonania Gazpacho są także bardzo dobre, ale zostają kawałek z tyłu za tym albumem, ale warto ich przesłuchać.