Moi uczniowie, gdy odwiedzają mnie w domu, czasem widzą jakie knichy aktualnie czytam. Dla nich książka, która ma 200 stron, jest już zabójczo długa, więc gdy przed ich oczami znajduje się coś, co 600, 800 stron, zapiera im dech w piersiach.
– Pani to czyta?
– Mhm…
– A musi pani to czytać?
– Nie, chcę.
– A o czym to?
Nicola Griffith – Hilda – recenzja
Ano tym razem, o pewnej kobiecie, która żyła bardzo dawno temu, na wyspach Brytyjskich. Hilda z Whitby.
Inteligentna, bystra, jedna z najważniejszych postaci z epoki Średniowiecza. Baba z jajami, można rzec, a jej nieugiętość i to jak patrzyła na świat, przetrwało w sercach i duszach wielu osób, dla których Hilda stała się symbolem walki o swoje. A do tego wszystko otoczone woalem mistycyzmu… W tej opowieści nie wszystko jest takie, jakby się wydawało.
Autorka w bardzo ciekawy sposób i z dbałością o szczegóły pokazuje nam świat z VII wieku. Brutalność wojny, zabawy polityczne, taka „Gra o Tron”, tylko na faktach, a do tego sporo wątków społecznych. Kobiet, które coś znaczyły w tam więcej, poza wiadomą funkcją – do rodzenia dzieci, nie było zbyt wiele.
„Hilda” to powieść historyczna, która wypełnia białe plamy, wspaniale lawiruje pomiędzy faktami a wyobraźnią autorki, no i wciąga. Dla osób, które lubią połączenie legend i faktów, to absolutny must read. Dużo trudniej jest pisać powieści historyczne, które osadzone są w tak dawnych czasach, bo po prostu mało jakie informacje przetrwały do dziś, a jednak – Griffith zrobiła kawał dobrej roboty, sięgając właśnie po te czasy, po tę bohaterkę.
Nie ma co się przerażać objętością.