Polar recenzja

Zacznę od razu od wad: ten film, to film na raz. Może spróbuję go obejrzeć jeszcze raz, za kilka lat, gdy już trochę zapomnę, co działo się w fabule, ale cała tajemnica, całe zaskoczenie mimo wszystko najlepiej smakuje przy pierwszym seansie.

Tak to widzę.

Ale to tyle, jeśli chodzi o wady. „Polar” z Madsem Mikkelsenem, który znajdziecie na Netflixie, to kawał świetnego, dynamicznego, brutalnie-komiksowego kina. Podejrzewam, że to dzieło będzie miało tylu samo fanów, co wrogów. Mi akurat siadł, bo jako taki wieczorny odmóżdżacz pod lampkę śliwkowego wina – wszedł rewelacyjnie. Zresztą, cała produkcja zaczyna się od przekomicznej sceny z Johnnym Knoxvillem, który jak nikt inny przypomina mi o beztroskim (i bezmózgim) etapie mojego życia, który nazywał się „Gimnazjum”.

Duncan (Mads…) to prywatny morderca. Można sobie go wynająć, a on profesjonalnie i bez mrugnięcia okiem posprząta. Pracuje dla pewnej „firmy”, ale doszedł do takiego wieku, że czeka na niego emerytura. Ma być spokojnie. Ma „fundusz” emerytalny, dość konkretny. Idealna opcja, by nauczyć sie nowego, spokojnego życia, bez zabijania. Jest tylko jedno „ale”. Ta „firma” ma taką politykę, że jeśli „pracownik” umrze, to oni przejmują cały ten hajs. I już wszystko wiadomo, prawda? Bo przecież młodzi, ambitni, bez skrupułów już czekają… Duncan tym razem walczy, ale o swoje życie i spokój.

Film oparty jest na czarno-białym komiksie, a tu dostajemy istną feerię kolorów. Jest wręcz pstrokato. Fabuła? No cóż, nie spodziewamy się raczej doniosłych przeżyć, prawda? Tu chodzi o wielki rozpierdziel i akcję tak wartką, że odbiera nam dech! To jest świetne kino rozrywkowe, wypełnione wszystkim tym, co powinno się w tym gatunku znaleźć. Wiele osób widzi tu pewne „podobieństwa” do „Johna Wicka”.

Jak dla mnie „Polar” to świetna, zabawna historia, w której twórcy bawią się konwencjami, bohaterowie są przyjemnie przerysowani, ją „charakterni” i zdecydowanie – bliżej tu do „Kingsman”, niż do smutnego Wicka. No tylko na raz. Obawiam się, że to tempo przy kolejnym seansie nieco oklapnie.

Tagi: Polar – recenzja, recenzje filmów, marudzenie, blog popkulturowy, blog marudzenie, blog recenzencki