Maria, królowa Szkotów – recenzja
Elżbieta I to moja ukochana, ulubiona, najulubieńsza bohaterka historyczna. Nie było drugiej, która mnie tak fascynowała. Czytam wszystko, co zostanie wydane, oglądam wszystko, co zostanie nakręcone, ale wiele tego nie ma. Są takie „hajpy” na Elżbietę – pojawiają się i znikają. Teraz znowu coś tam kiełkuje, bo w kinach pojawiła się „Maria, królowa Szkotów” – obsadzona tak, że kapcie spadają. W roli Elżbiety I: Margot Robbie. W roli Marii Stuart: Saoirse Ronan. Konkretnie. Dodajmy do tego, że za tę historię bierze się praktycznie debiutująca reżyserka, Josie Rourke.
Więc mamy urzędującą na angielskim tronie Elżbietę i wracającą z Francji, świeżo owdowiałą Marię. Ta z kolei zasiada na tronie szkockim. Obie panie są kuzynkami, chociaż nie aż tak blisko. Ojcem Elżbiety jest Henryk VIII (ten od 6 żon) i on ma siostrę – Małgorzatę. Małgorzata wychodzi za mąż za Jakuba IV Stuarta, ma z nim syna – Jakuba V, Jakub wżenia się we francuski ród i ze swoją żoną ma dzieci, między innymi Marię I Stuart. Huh, można się nieźle spocić.
Maria, pewnie z powodu korzeni (i koneksji) własnej matki, zostaje przeznaczona na tron francuski, dostaje za męża Franciszka II Walezjusza, który żył całe 16 lat, panował krótko, zmarł na infekcję ucha, żony zapłodnić nie zdążył. Wraca więc młoda wdowa do Szkocji. W Anglii rządzi Elżbieta, która nie ma zamiaru ani wydawać się za mąż, ani powić potomka, więc ciągłość dynastii Tudorów jest zagrożona. Dodajmy do tego narastającą spinę pomiędzy katolikami a protestantami, apetyt, by siąść na tronie ambitnej Marii, obsesję na punkcie utraty tronu przez Elżbietę i mamy – dwie baby, które żrą się cholera wie o co.
No ale serio: było o co walczyć. Henryk VIII narobił mega bajzlu swoją religijną reformacją, wymiankami żon, co dość mocno zainspirowało innych władców i kto wie, czy nie samą Marię.
Bo Maria ponownie wyszła za mąż dość szybko. Dodatkowo dość „mocno”, bo też za Stuarta. Swoją drogą, czasem, patrząc na rodzinne konotacje, mam wrażenie, że to cud, że te ich dzieci nie szczekały. Maria i Henryk też byli ze sobą dość mocno spokrewnieni. Najbardziej z tego ożenku cieszył się tata Stuart, licząc, że syn zostanie królem, a tu guzik – król-małżonek to wszystko. Ponoć miał ciągoty do picia i innych pokus. Dość szybko problem Henryka został rozwiązany, bowiem Stuart został zamordowany. Historycy nie wiedzą, czy za zgodą, czy też bez wiedzy żony, ale ich syn – Jakub I Stuart, wychowywał się bez ojca.
Wracając do pań: Maria chce, by po śmierci Elżbiety, to ona zasiądzie na tronie. Z powodów politycznych i ambicjonalnych, Elżbieta nie chce o tym słyszeć. Nie i tyle. Nie po to jej ojciec rewolucjonizował kraj (ścinając głowy żoną, hehe), by teraz to wszystko cofnąć. Nie po to ona umacniała swoją pozycję, pokonując między innymi Hiszpanię, by teraz poddać się wsiurskiej Szkocji. No ale jednak Maria ma syna. Jest szansa na ciągłość…
Tylko że nie.
Josie Rourke dostała fascynującą, ciekawą i mega „filmową” historię o dwóch kobietach, których zeżarła własna ambicja. Ja to bardziej w drużynie Elżbiety jestem, bo też mnie szlag trafia, gdy mniej więcej od 10 lat słyszę, jak to marnuję jajeczka i jakie to bym miała cudowne dzieci, ale gdzieś w tym wszystkim zabrakło rozsądku.
Dystans. Dystans, kurwa, albo wszyscy zginiemy.
Oglądanie Robbie i Ronan to przeżycie wyjątkowe. Dwie przepiękne, świetne, młode aktorki w takich rolach. Obie są świetne. Robbie odstrasza tu brzydotą i groteskowym anturażem, który po przebyciu ospy Elżbieta przywdziała, a Ronan ma świetny szkocki akcent. I jest baaaardzo dramatyczna. I sensualna.
Opowiedziana historia – trochę na niekorzyść Elżbiety, ma trochę dziur, ale przeciętny widz tego nie zauważy. Powód śmierci Marii został tu nieco… zawoalowany. Taśma filmowa się chyba kończyła i twórcy uznali, że po prostu trzeba królową ściąć szybko. A tu należy doczytać, że Mary na wiele długich lat, zanim straciła głowę, wylądowała w więzieniu, jej własny syn się od niej odwrócił. Miała swoich sympatyków, wśród których był nawet ówczesny papież – no shit, Sherlock, skoro ten sam pan, w trójkątnej czapce ekskomunikował Elżbietę… Zaszyfrowane listy krążyły tu i ówdzie, aż w końcu trafiły w ręce Walsinghama – najbardziej zaufanego doradcy Elżbiety i tak oto Maria przegrała wszystko. Elżbieta podpisała wyrok. Królowa zabiła królową. Kat, dopiero za 3 uderzeniem ściął królewską głowę. Następnie podniósł ją za włosy i okazało się, że ta ruda czupryna to nic innego, jak peruka, głowa pokulała się po podeście.
Miałam pisać o filmie, a rozpisałam się o historii.
Do kina pójść warto, film jest prześwietny, ale przepiękna Margot w tej formie mnie po prostu krzywdzi estetycznie.