ON:

„I have a dream that my four little children will one day live in a nation where they will not be judged by the color of their skin, but by the content of their character.” Martin Luther King, Jr.

Czy John Legend & Common  zasłużyli na Oscara? Wydaje mi się, że tak. Czy „Selma” zasłużyła na złotą statuetkę? Ciężko powiedzieć.  To chyba za bardzo afroamerykański obraz i tego Akademia Filmowa nie potrafiła przełknąć. Spike Lee po raz kolejny krytykował jury za tę dyskryminację i nie jest to jego pierwszy głos sprzeciwu. Dlaczego „Glory” utwór z filmu zdobył złotą statuetkę? Ponieważ John Legend zaśpiewał najlepiej jak potrafi i połączono gatunki charakteryzujące afroamerykańską kulturę. Soul, R&B, Hip-Hop. To wszystko plus tekst dały twórcom „złoto”. Dlaczego „Selma” nie dostała Oscara? Bo film ten nie jest dziełem, które na tę nagrodę zasługuje.

W amerykańskiej historii wydarzyło się bardzo wiele, czasami wydaje się, że jak na tak krótką historię, było tego wszystkiego za dużo. Historia bowiem pamięta i rozprawia się z kolejnymi zdarzeniami i osobami. Czasem dzieje się dzięki pracy reżyserów filmowych, którzy wygrzebują opowieści skrupulatnie zamiatane pod dywan.

W 1965 roku nadal walczono z podziałem rasowym. Działo się to szczególnie na południu kraju, gdzie stare przyzwyczajenia było bardzo trudno wyplewić. W tamtych czasach działają dwaj bojownicy o wolność czarnych: Malcolm X oraz Martin Luther King. To o nich jest najgłośniej, to o nich współcześnie kręcą filmy, między innymi Spike Lee. Tej dwójce przyszło spotkać się raz w 1964 roku. Jednak różnica poglądów nie pozwoliła mężczyznom na wspólną walkę o równouprawnienie. Pomimo tego wspierali się oni w inny sposób, ponieważ ich walka miała wspólny cel.

Martin Luther King był baptystą, oddanym bojownikiem o równouprawnienie czarnoskórych mieszkańców Ameryki. Otrzymał Pokojową Nagrodę Nagrodę Nobla za próby rozwiązania amerykańskiego problemu w sposób nieagresywny i bezinwazyjny. W 1965 roku wielokrotnie spotykał się on z prezydentem Johnsonem, aby omówić kwestie najważniejszą dla czarnoskórych obywateli – swobodnie prawo wyborcze. Pomimo tego, że zapis taki znajdował się w konstytucji, to wielokrotnie był on łamany, szczególnie na południu kraju. Ponieważ prośby baptysty pozostawały bez odpowiedzi, a Prezydent zasłaniał się innymi ustawami, King wraz z najbliższymi współpracownikami i zwolennikami postanowił pojechać do małej miejscowości Selma, gdzie zaczęły się największe niepokoje. To tutaj dobrze zasiane ziarno zaczęło kiełkować, a czarnoskórzy obywatele postanowili walczyć o swoje. Po kilku nieudanych protestach, które zostały brutalnie rozproszone, King postanawia rozpocząć marsz, którego celem było zwrócenie uwagi władzy na zaistniałą sytuację. Niestety, lokalny gubernator nie daje za wygraną i brutalnie rozpędza ponad pięciuset osobową grupę. Wydarzenia te są przekazywane na żywo przez stacje radiowe i telewizyjne, co powoduje, że tysiące osób przyjeżdża do Selmy wesprzeć protestujące osoby. W ten sposób tworzy się historia.

„Selma” skupia się właśnie na tych dniach. Na przygotowaniu do marszu, na problemach rodzinnych Kinga, na różnicach jakie panują w jego obozie. To także opowieść o tym, jak opinia publiczna może wpłynąć na prezydenta USA. Niestety, dzieło Avy DuVernay nie oferuje nic poza dobrze nakręconym, nieźle zagranym dramatem społecznym, a to chyba za mało na Oscara.

ONA:

Jeśli ktoś decyduje się na ekranizację biografii jakieś osoby, a jeśli do tego była/jest ona osobą bardzo znaną i ważną, ma bardzo ciężkie wyzwanie przed sobą i dwie drogi do wyboru. Albo ta, która jest znana, a film ma ją uzupełnić, albo ta, która nie jest „historycznie” wyświechtana. Wtedy może się okazać, że siedzący w kinie widz, zaliczy szok, bo i uzupełni wiedzę, i często w zupełnie inny sposób zacznie patrzeć na bohatera. Tak było m.in. z ekranizacją losów Lady Di. Moja mama, która towarzyszyła mi w kinie, po seansie powiedziała: „A to picza!”. Historię bardzo lubię i cenię, i jestem zdania, że to właśnie na losach przodków powinniśmy w jakimś stopniu opierać to, co dzieje się teraz, współcześnie. Mamy wyjątkową możliwość, by uczyć się na cudzych błędach, by ich nie powielać… Ciekawa jestem co dziś mówiłby Martin Luther King… Bo mam niestety wrażenie, że mimo tego, iż głową Stanów Zjednoczonych jest Afroamerykanin, to wiele się nie zmieniło… Ani wśród jednej, ani wśród drugiej tzw. „rasy”.

„Selma” to film, który zaskoczył mnie fabułą. MLK to dla mnie postać nie aż tak dobrze znana, dlatego oglądałam to dzieło z ogromnym zaangażowaniem, a to, co widziałam na ekranie, podobało mi się wybitnie. Ale wiecie, że ja przepadam za dobrymi biografiami.

Otóż historia, którą pokazała nam Ava DuVernay, dotyczy jednego z najważniejszych wydarzeń, w historii światowej, a przede wszystkim amerykańskiej demokracji: MLK wraz ze swoją świtą zorganizowali marsz. Marsz z Selmy do Montgomery w stanie Alabama, w 1965 roku. Marsz, który był ością niezgody pomiędzy politykami, aktywistami, zwykłymi ludźmi, którzy godzili się, bądź nie godzili się na segregację rasową. To film, który mocno wprowadza nas w „lobby” polityczne, towarzyszące władzy od zarania czasów. Każdy ma swoje racje, które chce przepchnąć dalej. Każdy ma też swoje za uszami. My już wiemy jak ta historia się zakończyła: wtedy, w 1965 roku w Selmie i 3 lata później, kiedy to w Memphis J. E. Ray wycelował w MLK.

Mimo tego, że film się trochę dłużył – emocji było sporo. Sporo też tu przemocy, ale na szczęście niweluje ją mądrość, która wręcz wylewała się z ekranu. Mądrość ponadczasowa, uniwersalna i dająca do myślenia. Ten film opowiada o wolności, którą czasami nawet świadomie tracimy, wtrącając się w jakieś mentalne więzienia, w których myślą i działają za nas, bo tego wymaga religia, czy przynależność do jakieś organizacji.

To jedna z tych biografii, do której ponownie raczej „nie zajrzę”, ale i tak uważam, że to świetny film, opowiadający o ważnych rzeczach. Świetnie zrealizowany, przejmująco zagrany, z bardzo dobrą oprawą muzyczną.